poniedziałek, 17 września 2012

HHK 2013 - część 1.


Rozpoczynanie banałem: „żadne słowa nie są w stanie oddać magii kempa”, mija się z celem jeżeli partycypowałeś w festiwalu z prawdziwego zdarzenia bo świetnie wiesz z czym je się bułkę. Natomiast jeśli nigdy nie było Ci dane zmelanżować się z setkami, to oprócz tego, że Twoje życie musi być niesamowicie nudne, to przede wszystkim będzie dla Ciebie tylko pusty slogan. I nie mam na myśli tu festynu dwie wioski obok Twojej wioski z głównym headlinerem Małpą pomiędzy kiełbasą a watą cukrową. Zatrzymując się przy jedzeniu, kemp nie jest po to żeby wpierdalać. I pomimo, że na event nie pojechali moi najwięksi kompani (bob, dan) w opróżnianiu hruszek oraz czterdziestekdwójek, to swoje tradycyjnie zrobiłem. I z tego względu ciężko pisać jakiekolwiek relacje podczas gdy 5 dni zlewa się w jeden. Mimo wszystko postaram się zrobić to w starym, dobrym, zerosiódemkowym stylu.

Środa
Tradycyjnie wyruszyliśmy w dzień warm-up`u i nie tradycyjnie byłem kierowcą co tylko (na szczęście) o kilka godzin opóźniło wkroczenie na wyżyny bani. Właściwie środa i sobota to dni z których jestem w stanie wyciągnąć najwięcej szczegółów, a nie tylko niewyraźne klisze. Przyjazd do hradec rozpoczęliśmy od obowiązkowej wizyty w kauflandzie gdzie już ok. godz. 12 można było spotkać grupki pierwszych kempowiczów. Wzajemne pozdrowienia, pierwsze zbijanie piony i wszechobecne podniecenie przed sprawami wielkiej wagi pchnęły nas do obfitego wypełniana wózków. Oczywiście, według zasady „na kempie się nie je”, 80%, no 85% budżetu na wszystko co można w siebie wlać ze skutkiem wiadomym, pozostała część na błahostki typu chleb or łotewa. Dalej już pozostało nam ustawić się w sznurku aut w drodze bezpośrednio na teren festiwalu. Korki przed samym wjazdem nie zapowiadały niczego dobrego, ale okazało się, że to dobrego złe początki. Organizatorzy zdecydowanie wyszli obronną ręką jeżeli chodzi o kwestie związane z wejściem na sam festivalpark, a może po prostu na 11stą edycję wbiło mniej rapgłów niż na ostatnią, jubileuszową czy 2 lata wstecz. Po zacumowaniu na parkingu, odpaliłem pierwsze browarki żegnając się ochoczo z możliwością siadania za kierownicę, w to mi graj!. Następne dni miały przynieść jak bez trudu przewidziałem solidne, kempowe grzanie, po które wielu doświadczonych graczy na rynku przemierza setki kilometrów z najróżniejszych zakamarków Europy. Zanim jeszcze popłynąłem jak wenecka gondola wraz z największym bboyem ZŁ – Pietią, odebraliśmy akredytację (tu się należy nieskończony props dla Kapitana, bez którego 0.7 przepadłoby w tym roku gdzieś w czeluściach internetu). Potem już tylko udawałem, że zależy mi na rozbiciu namiotu (przepraszam).....


/sirKlepz/

wtorek, 4 września 2012

Prosto z Polaroida: Mike Schreiber



Chyba każdy zna dobrze te zdjęcia, ale już odpowiedź na pytanie skąd się wzięły, nie jest taka prosta.


Mike Schreiber- Nie ma drugiej takiej osoby, która robiła jednocześnie zdjęcia matce Biggiego, Robert Glasper Expeiment i A$AP Rocky.






Właściwie sportretował większość znaczących nazwisk sceny HH głównie na zlecenie magazynów Vibe i Source.







Można długo wymieniać: NAS, Bobby Digital, John Legend, Method Man, Erykah Badu, Slick Rick, Common, DMX, etc., etc… To do niego należy tak charakterystyczne zdjęcie z początków działalności kolaboracji Black Star.














Ostatnio pojawia się od niego coraz więcej czarno-białych ujęć z polaroida (Yasiin Bey, mój faworyt).




Jego działalność nie kończy się na portretach muzyków (album "TRUE HIP HOP" sprzed dwóch lat jako podsumowanie tego tematu). Na marginesie jego sesje z Kingston czy Kuby to już totalna miazga.



Więcej na oficjalnej stronie Schreibera

http://www.mikeschreiber.com/#s=0&mi=1&pt=0&pi=1&p=-1&a=0&at=0

sprawdźcie także http://mikeschreiber.tumblr.com/




BRKWSK