niedziela, 29 stycznia 2012

"weź to sobie zakoduj jak canal+ / jestem tak gorący, że nie wkładam bluz"

Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie zamieścili tego niespodziewanego wydarzenia, tego swoistego światełka nadziei dla truskuli; wywiadu z Wankzem z Dinal Tim, który kilka lat temu zjadł cały rap wraz z kolegami Urbkiem i Mejdejem krążkiem "W Strefie Jarania i W Strefie Rymowania". Warto to zachować dla potomności.

K.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

"6 numerów" vol.3, Soulquarian.


6 numerów A.D. 2011
nie słuchałem wielu rap płyt z tego roku, więc rankingu nie zrobię, mam za to dla Was sześć świetnych numerów prosto z 2011 roku, kolejność dowolna.


DJ Quik - So Compton feat. BlaKKazz K.K.
Quik nagrał zacny krążek w ubiegłym roku, jest luz, jest vibe, jest groove, zyli wszystko co g-funk ma sobą oferować, jednak już to nie jest to samo co kiedyś...

Evidence - The Red Carpet feat. Raekwon & Rass Kass
Na tym zaszczytnym miejscu za pewne wylądowałby "You", ale każdy zna, każdy wie, więc zaszczytne miejsce w rankingu zdobywa nostalgiczny "The Red Carpet", beat prosty, łapiąy za gardło oparty na wokalnych samplach, ale efektowny, zwrotki gości i gospodarza zajebiste, słuchać nie umierać, być może jeszcze sprawdzę "Cats & Dogs"


Reks - This Or That
Podopieczny Statika niestety swoim krążkiem nie zaprezentował nic ponadprzeciętnego, oprócz numerów "25th Hour" i "This Or That" które wyrywają z butów. Dziwi mnie to że raper z takim potencjałem nie może nagra debiutu który będzie się wyróżniał, przecież ma perfekcyjne flow, świetne gry słowne, płynie po tych beatach jak mało kto. Mam nadzieje że jeszcze usłyszę o tym kocurze.

A.$.A.P. Rocky - Peso
Następny pojedynczak z płyty której nie sprawdzałem, w każdym razie jest świeżość, jest atmosfera, jest SWAG. Jaram się tymi wersami chopped n' screwed w refrenie obok wręcz neo-soulowego śpiewu. "Couple A, B, C's, bad bitch double D / Popping E I don't give a F, told you I'm a G"

Common - Ghetto Dreams feat. Nas 
Nie chce wspominać o jednym z najgorszych dotychczas wydawnictwie Commona, gdzie Common bawi się w J.Cole'a, ale ten singiel jest mistrzowski. I.D. na beacie, gościnnie sam Nas, to jest prawdziwy rap.

Big K.R.I.T. - R4 Theme Song
"mainstream is cool but in my heart forever underground", chwała bogu za K.R.I.T.A., wreszcie raper który umiejętnie łączy ze sobą te dwa światy, jak jeszcze dodam że sam sobie robi te kozackie beaty, to mogę już na tym zakończyć, jak dla mnie mixtape z którego pochodzi ten joint to wydawnictwo roku. Czekam na legal!

S O U L Q U A R I A N

czwartek, 12 stycznia 2012

O „undun” słów kilka od Kirka (+ sir Klepa)

Nie Nowy Jork, nie Atlanta, nie L.A, a Filadelfia jest obecnie OSTOJĄ muzyki rap. Jednak przypisać filadelfijczyków stricte w kanon rapu byłoby zbrodnią. The Roots to najwspanialszy eklektyzm w muzycznym świecie jaki możemy sobie wyobrazić. Elementy rocka, jazzu, soulu okraszone rapem - przy udziale żywych instrumentów.  


Ciężko jest wygłaszać opinię, w momencie kiedy brakuje autorowi obiektywizmu. Przyznam się bez bicia, że mnie owego obiektywizmu brakuje. Brakuje jeśli chodzi o grupę The Roots.

Jestem wielkim fanem filadelfijskiej ekipy już od wielu lat i do tej pory nigdy nie zawiodłem się na ich dokonaniach. A możliwość zobaczenia Rootsów live on stage było swoistym dopełnieniem moich ówczesnych ambicji związanych z kulturą hip-hop i muzyką rap. Nie będę jednak opisywał jak Black Thought i spółka dają czadu na koncertach, lecz przekażę wam kilka moich przemyśleń na temat najnowszego albumu The Roots -„undun”.  

Zresztą, ciężko było nie czekać z niecierpliwością na ten album po takich zapowiedziach: 

"Chcieliśmy, żeby nasza muzyka miała jednolity temat, ale eksperymentalny charakter" - mówi perkusista grupy, Ahmir "?uestlove" Thompson. - "Chcemy opowiadać historie, które można dopasować do długości albumu, a które jednocześnie będą użyteczne dla słuchaczy. „undun” jest opowieścią o dzieciaku, który staje się przestępcą, ale wcale się nim nie urodził. W przeciwieństwie do postaci Bishopa, którą Tupac stworzył w Juice - nie jest ani ofiarą ani bohaterem. To po prostu dzieciak, który zaczyna kreować otaczającą go rzeczywistość tak, jak mu wygodnie. Ale w gruncie rzeczy czy wszyscy tego nie robimy?"To będzie ciężkie, orkiestrowe brzmienie z mocniejszymi bitami. 

Żaden prawdziwy fan rap gry nie mógł narzekać na ubiegłoroczne Mikołajki, albowiem zaserwowano nam prezent nie lada urody. Troszkę minęło czasu odkąd zabrałem się za ocenę „undun”- chciałem nabrać dystansu, pewności swoich racji i stopniowo oswajać się z tym albumem. Jak się okazało te zabiegi były…. zupełnie niepotrzebne. Już po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem, że śmiało można „nowe dziecko” filadelfijczyków określić jako masterpiece. I to bez najmniejszego  grama przesady.

Wydawało mi się, ze po absolutnym arcydziele jakim było „How I got over” , Rootsi  wspięli się już na muzyczny Parnas i nie są w staniu już mnie niczym zaskoczyć, a poza tym, jak wiadomo, po czasie hossy przychodzi bessa. Jak się okazało 6 grudnia 2011 roku, moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Rootsi osiadli na mitycznym Parnasie na dłużej i nigdzie niżej się nie wybierają. Uzyskali poziom wręcz nieosiągalny dla większości artystów tej sceny.  Rootsi znaleźli swoją drogę, podążają nią konsekwentnie i za każdym razem zaskakują nas nowymi rozwiązaniami- jak w przypadku „undun” pomysł z koncept albumem.  

„undun” to pierwszy w historii zespołu konceptualny album. To egzystencjalna opowieść o krótkim życiu Redforda Stephensa (1974-1999). Narratorem płyty jest zmarły już bohater dokonujący analizy najważniejszych w swoim minionym życiu momentów, które doprowadziły do jego tragicznego końca. Jego historia jest opowiadana wieloma głosami co jeszcze bardziej dodaje jej kolorytu i wyrazistości.  

„undun” to najwspanialszy garnitur, w którym wszystkie elementy są uszyte na miarę, a każdy element decyduje o całości wykonania.

Za produkcję i drumy odpowiada oczywiście: Questlove, klawisze: Kamal Gray i James Poyser, perkusja: F. Knuckles, gitara: Captain Kirk, saksofon: Damon Bryson, bas: Mark Kelly.

Świetna, soczysta muzyka, która rewelacyjnie dopasowuje się tempem i klimatem do aktualnie opowiadanej historii.

Warstwa liryczna to oczywiście Black Thought, który kolejny raz udowadnia, że jest jednym z najlepszych mistrzów mikrofonu, a przy tym potrafi wciąż zaskakiwać, jak np. niesamowitą energią i pasją w „One Time”(najlepszy kawałek na płycie!). Jeśli chodzi o gości, to nie możemy narzekać : oprócz Dice Raw'a,  P.O.R.N'a czy Truck North'a, mamy również  Phonte(niszczy w „One Time”), Bilala czy Big K.R.I.T'a. Wszyscy w świetnej formie, poza tym znakomicie wpisują się w elementy układanki „undun”.

Tak jak wcześniej pisałem-„undun” to masterpiece w najczystszej postaci.

Spójny, przemyślany, pełen pasji i ze świetnym klimatem. 

Najlepsze kawałki: „Make My”, „One Time”, „Tip the Scale”,  

Ocena Kirka Douglasa :   8.5/10 
Cpt  KIRK

Ocena sir KlepMaster Klepsa :  

Pisanie o The Roots crew jest banalne. Ileż razy można czytać o tym,że KORZENIE wydali kolejny świetny album, to już jest zwyczajnie nudne!! Kiedyś mówiło się, że Redman to raper bez słabych momentów w dyskografii, dzisiaj na placu boju pozostali Black Thought i spółka. Pieprzone dziesięć (jedenaście jeśli liczyć "Wake Up" z Johnem Legendem) wydawnictw od debitu - "Organix", a było to jeszcze przed naszą erę, w 1993 roku i filadelfijczycy pierwszy raz wydają koncept. Kurwa, ile jest jeszcze idei w głowach Rootsów skoro po 100miliardach godzin muzyki mają kolejny pomysł na płytę,kolejną formę. 

Nie mam zamiaru powielać Cpt Kirka, to fakty, niepodważalne. Są dope, byli dope i będą dope, aż porzyg wchodzi w grę. 

"Rootsi osiągneli absolutne mistrzostwo w robieniu piosenek" - pisałem kiedyś tam o How I Got Over. Tutaj  Questlove, klawisze: Kamal Gray i Jame...(patrz w reckę Kapitana), bronią mistrzostwa wpisując je w historię opowiedzianą od A do Z. Jednak brakuje mi na "undun" trochę mocy. LP należy słuchać od początku do końca, na raz, a przy poprzedniku (HIGO) wrzucenie losowego numeru na boombox jest jebnięciem samo w sobie.  

To tak: 3 pkt za to, że jesteś Roots, 2 za kolejny, "inny" album po dziewięciu/dziesięciu poprzednich, 4 za "undun", minus punkt za uspokojenie już i tak perfekcyjnie wyważonego HIGO. Wynik: 8/10, chyba,że ja jeszcze wszystkiego tu nie rozumiem.  


Pozwolę sobie ukoronować wpis wrzutem z tablicy Szymona G.(i tu 10/10)

"kto nie zna Pana po lewej ten pała!"


Wyjaśnione.

Sir Klepa

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Z cyklu „Zapomniani a szkoda” : Fela Kuti. Muzyka, to broń przyszłości.



Czytajcie uważnie, bo o takich ludziach jak bohater dzisiejszego cyklu, trzeba coś wiedzieć i pamiętać zawsze. Tego nie znajdziesz na Grouponie , ale z pewnością takie smaki to tylko na ZeroSiedem!

Będzie to prawdziwy powrót do korzeni, tam gdzie wszystko się zaczęło - do Afryki. Konkretnie do Nigerii.

Właśnie w tym najludniejszym na kontynencie afrykańskim państwie, w 1938 roku przyszedł na świat Fela Kuti, a właściwie Olufela Olusegun Oludotun Ransome-Kuti.

Powiedzieć, że Fela Kuti był muzykiem, to tak jakby Jordana nazwać tylko koszykarzem.

Kuti to wojownik, więzień sumienia, u którego muzyka była najwspanialszym narzędziem.  

Fela pochodził ze stosunkowo majętnej rodziny nigeryjskiego pastora i dyrektora lokalnej szkoły. Matka walczyła z kolonializmem i szerzyła w nigeryjskim społeczeństwie feminizm, a bracia parali się dochodowym fachem lekarzy. W 1958 roku ich los podzielić miał i Fela, którego wysłano do Londynu na studia medyczne. Jednak duch w nim był dziki i nieokiełznany, zbuntował się i postanowił zająć się saksofonem i trąbką. Fascynował go wówczas jazz i muzyka afrykańska, ale prawdziwej iluminacji doznał podczas pobytu w Ghanie w 1967 roku. Wtedy na bazie różnych brzmień i inspiracji stworzył nurt, który nazwał afrobeatem, jeden z najbardziej wpływowych we współczesnej czarnej muzyce.

Pierwszym bandem w życiu Feli(przyłączył się do nich w roli wokalisty), był band Koola Lobitos-łączył jazz ze stylem highlife, pochodzącym z Ghany, zachodnioafrykańskim gatunkiem muzycznym opartym na iście bigbandowych dźwiękach dęciaków i przekomarzających się gitarach. Podczas współpracy z bandem, Kuti rozwinął swój własny, niepowtarzalny styl, który opisał jako highlife-jazz.

W 1963 roku Fela wrócił na Czarny Ląd, by wybrać się w podróż po całym zachodzie kontynentu w poszukiwaniu nowych muzycznych formuł. Zawitał też na krótko do USA, gdzie nawiązał kontakty z Czarnymi Panterami.

W 1968 roku Kuti zapowiedział nadejście afrobeatu, który Fela promował na 10-miesięcznym tournée po całych Stanach Zjednoczonych. Z USA wyjechał również bardzo zainspirowany amerykańskim jazzem.

Po powrocie do rodzimego Lagosu, miał nie tylko doskonały pomysł na swoje muzyczne emploi, ale i mocno ugruntowane poglądy polityczne.

Otworzył nightclub- the Shrine, a swój band przemianował na Nigeria'70 i zamiast o miłości, zaczął śpiewać o kwestiach społecznych, ekonomicznych i politycznych. Sam też zmienił drugie imię, które uznał za niewolnicze i mało reprezentatywne dla rewolucjonisty z krwi i kości. Ransome stał się Anikulapo, a więc "tym, który w sakiewce nosi śmierć".

A że ambicje miał tytaniczne, zaczął też śpiewać w pidżinowym angielskim, języku, który rozumiała cała Afryka.

Jego zespoły tradycyjnie obejmowały ogromny line-up składający się z wielu śpiewaków, tancerzy, saksofonistów liczne, trębaczy, bębniarzy, perkusistów, oraz oczywiście, wielu gitarzystów mieszających afrykańskie rytmy oraz jazz z upolitycznionymi tekstami piosenek. Jego muzyka była skomplikowana.

Teksty były ostre, pełne antyrządowych i antysystemowych przekonań, co oczywiście nie podobało się ówczesnej władzy.

To jednak nie koniec. Fela założył Republikę Kalakuty (w suahilli "kalakuta" oznacza tyle, co "łajdacka"), komunę będącą zarazem domem dla jego rodziny i członków ale również  studiem nagraniowym oraz darmowym szpitalem, niosącym medyczną pomoc co uboższym mieszkańcom Lagosu.

Jak można się domyślić, rząd Nigerii nie patrzył na to wszystko przychylnym okiem, jednak nie zrobił nic, do momentu kiedy Fela przegiął już bardzo serio, ogłaszając swoją posiadłość enklawą niezależną od nigeryjskich władz i nagrywając wielce popularny wśród ludu, a znienawidzony przez establishment przebój "Zombie" (1976), w którym słowami : 

"Zombie no go walk unless you tell am to walk"

     
Przyrównywał rodzimą armię do zastępu żywych trupów, ślepo wykonujących rozkazy rządu. Nabroił. 18 lutego 1977 roku żołnierze wkroczyli do Kalakuty i ją spalili. W trakcie akcji zginęła matka Felego. Wypadła z okna płonącego budynku. Nie złamało to jednak duchowego przywódcę Nigeryjczyków.

Muzycznie też nie było grzecznie. Zaczęło się od niesławnego koncertu w Akrze, gdzie w trakcie wykonywania "Zombie" wybuchły zamieszki, wskutek których Kutiemu zabroniono wjazdu do Ghany, a skończyło się w Berlinie, na tamtejszym festiwalu jazzowym, gdzie Felę opuścił cały zespół, zbulwersowany plotką, że dochód z występu chciał przywłaszczyć lider, na konto swojej kampanii prezydenckiej.

Po powrocie do Lagosu Fela momentalnie założył nowy zespół - Egypt'80 - z którym nadal jeździł w trasy i nagrywał. Wśród nowych nagrań znalazł się kolejny atak wymierzony w lokalny establishment, 25-minutowy song zatytułowany "I.T.T.", w którym nazwę International Telegraph and Telecommunications, firmy kierowanej przez wiceprezydenta Nigerii, Moshooda Abiolę, przeinaczał na International Thief-Thief. Jak widać, Fela Kuti posuwał się w swojej krytyce rządu daleko. 



Kuti kontynuował krytykę rządu Nigerii. Kiedy ludzie wrócili do władzy w 1979 roku, Kuti założył swoją własną partię polityczną - MOP (Movement of the People-Ruch Ludowy).Wojsko powróciło do władzy w 1983 roku i w ciągu roku Kuti został skazany na pięć lat więzienia za przemyt fałszywej waluty, którą miał wyciągnąć ze swojego brytyjskiego konta bankowego

Amnesty International rozpoczęła kampanię na rzecz jego uwolnienia i wielu fanów jego muzyki z całego świata kontaktowało się z Amnesty International, aby dowiedzieć się, jak mogą pomóc.

Istniały istotne przesłanki, wskazujące na polityczne motywy jego aresztowania i uwięzienia. Szef sztabu, brygadier Tunde Idiagbon, zapewnił, że rząd dopilnuje, aby Fela spędził w więzieniu długi czas, stwierdzając: „mam nadzieję, że zgnije w więzieniu.” Ponadto twierdzono, że ważni świadkowie obrony, w tym pracownicy służb celnych, nie zostali dopuszczeni do zeznawania podczas rozprawy Feli.

Amnesty International rozpoczęła kampanię na rzecz uwolnienia Feli, podejrzewając, że jego proces nie był sprawiedliwy, a jego uwięzienie wynikało raczej z pokojowych działań w sferze polityki, a nie z popełnienia jakiegokolwiek przestępstwa.

Fela został zwolniony z więzienia w 1986 roku i tego samego roku zagrał serię koncertów na rzecz Amnesty International w Stanach Zjednoczonych.

Kuti to jeden z najbardziej kontrowersyjnych muzyków w historii całej muzyki. Kompozytor, trębacz, saksofonista, klawiszowiec, bandleader, ale również polityczny rewolucjonista. Mimo tego, że przez cały czas był oczerniany, prześladowany, a nawet pozbawiony wolności- nie ustępował w walce o prawa człowieka. Praktycznie wszystkie jego nagrania są zdominowane przez wydarzenia polityczne i dyskusje oparte na panafrykaniźmie.

Jego muzyka i koncerty, przepełnione eklektyzmem, energią i ogromną charyzmą, stanowiły swoisty magnez. Przyciągały ogromne tłumy ludzi na koncerty, także poza Afryką.

Fela Kuti dał się poznać jako wielki oryginał - multiinstrumentalista, kompozytor, działacz na rzecz praw człowieka, wichrzyciel znienawidzony przez skorumpowanych nigeryjskich polityków, krytyk wojskowej dyktatury. Gdy zmarł na wskutek komplikacji wywołanych przez AIDS w 1997 roku, za jego trumną podążały dziesiątki tysięcy ludzi, a artyści i dyplomaci z całego świata złożyli swe kondolencje. 

Ps1.dokument "Fela Kuti. Muzyka to broń przyszłości" jest filmowym portretem "Czarnego Prezydenta", zrealizowanym na rok przed jego śmiercią, sprawdźcie jeśli macie możliwość. 

Ps2.absolutny mistrz bitmejkingu -Pete Rock- był pod wielkim wrażeniem dokonań Feli.

Zsamplował nawet jeden z jego utworów: 



ps3. Może ktoś z was skojarzył tytułowe foto tego cyklu z pewną okładką płyty(jeśli ktoś skojarzył to szacunek dla niego!) : 


Tak, tak. To okładka do płyty Miles'a Davisa - TuTu 


                             Kirk Douglas