czwartek, 12 stycznia 2012

O „undun” słów kilka od Kirka (+ sir Klepa)

Nie Nowy Jork, nie Atlanta, nie L.A, a Filadelfia jest obecnie OSTOJĄ muzyki rap. Jednak przypisać filadelfijczyków stricte w kanon rapu byłoby zbrodnią. The Roots to najwspanialszy eklektyzm w muzycznym świecie jaki możemy sobie wyobrazić. Elementy rocka, jazzu, soulu okraszone rapem - przy udziale żywych instrumentów.  


Ciężko jest wygłaszać opinię, w momencie kiedy brakuje autorowi obiektywizmu. Przyznam się bez bicia, że mnie owego obiektywizmu brakuje. Brakuje jeśli chodzi o grupę The Roots.

Jestem wielkim fanem filadelfijskiej ekipy już od wielu lat i do tej pory nigdy nie zawiodłem się na ich dokonaniach. A możliwość zobaczenia Rootsów live on stage było swoistym dopełnieniem moich ówczesnych ambicji związanych z kulturą hip-hop i muzyką rap. Nie będę jednak opisywał jak Black Thought i spółka dają czadu na koncertach, lecz przekażę wam kilka moich przemyśleń na temat najnowszego albumu The Roots -„undun”.  

Zresztą, ciężko było nie czekać z niecierpliwością na ten album po takich zapowiedziach: 

"Chcieliśmy, żeby nasza muzyka miała jednolity temat, ale eksperymentalny charakter" - mówi perkusista grupy, Ahmir "?uestlove" Thompson. - "Chcemy opowiadać historie, które można dopasować do długości albumu, a które jednocześnie będą użyteczne dla słuchaczy. „undun” jest opowieścią o dzieciaku, który staje się przestępcą, ale wcale się nim nie urodził. W przeciwieństwie do postaci Bishopa, którą Tupac stworzył w Juice - nie jest ani ofiarą ani bohaterem. To po prostu dzieciak, który zaczyna kreować otaczającą go rzeczywistość tak, jak mu wygodnie. Ale w gruncie rzeczy czy wszyscy tego nie robimy?"To będzie ciężkie, orkiestrowe brzmienie z mocniejszymi bitami. 

Żaden prawdziwy fan rap gry nie mógł narzekać na ubiegłoroczne Mikołajki, albowiem zaserwowano nam prezent nie lada urody. Troszkę minęło czasu odkąd zabrałem się za ocenę „undun”- chciałem nabrać dystansu, pewności swoich racji i stopniowo oswajać się z tym albumem. Jak się okazało te zabiegi były…. zupełnie niepotrzebne. Już po pierwszym przesłuchaniu wiedziałem, że śmiało można „nowe dziecko” filadelfijczyków określić jako masterpiece. I to bez najmniejszego  grama przesady.

Wydawało mi się, ze po absolutnym arcydziele jakim było „How I got over” , Rootsi  wspięli się już na muzyczny Parnas i nie są w staniu już mnie niczym zaskoczyć, a poza tym, jak wiadomo, po czasie hossy przychodzi bessa. Jak się okazało 6 grudnia 2011 roku, moje obawy były zupełnie bezpodstawne. Rootsi osiadli na mitycznym Parnasie na dłużej i nigdzie niżej się nie wybierają. Uzyskali poziom wręcz nieosiągalny dla większości artystów tej sceny.  Rootsi znaleźli swoją drogę, podążają nią konsekwentnie i za każdym razem zaskakują nas nowymi rozwiązaniami- jak w przypadku „undun” pomysł z koncept albumem.  

„undun” to pierwszy w historii zespołu konceptualny album. To egzystencjalna opowieść o krótkim życiu Redforda Stephensa (1974-1999). Narratorem płyty jest zmarły już bohater dokonujący analizy najważniejszych w swoim minionym życiu momentów, które doprowadziły do jego tragicznego końca. Jego historia jest opowiadana wieloma głosami co jeszcze bardziej dodaje jej kolorytu i wyrazistości.  

„undun” to najwspanialszy garnitur, w którym wszystkie elementy są uszyte na miarę, a każdy element decyduje o całości wykonania.

Za produkcję i drumy odpowiada oczywiście: Questlove, klawisze: Kamal Gray i James Poyser, perkusja: F. Knuckles, gitara: Captain Kirk, saksofon: Damon Bryson, bas: Mark Kelly.

Świetna, soczysta muzyka, która rewelacyjnie dopasowuje się tempem i klimatem do aktualnie opowiadanej historii.

Warstwa liryczna to oczywiście Black Thought, który kolejny raz udowadnia, że jest jednym z najlepszych mistrzów mikrofonu, a przy tym potrafi wciąż zaskakiwać, jak np. niesamowitą energią i pasją w „One Time”(najlepszy kawałek na płycie!). Jeśli chodzi o gości, to nie możemy narzekać : oprócz Dice Raw'a,  P.O.R.N'a czy Truck North'a, mamy również  Phonte(niszczy w „One Time”), Bilala czy Big K.R.I.T'a. Wszyscy w świetnej formie, poza tym znakomicie wpisują się w elementy układanki „undun”.

Tak jak wcześniej pisałem-„undun” to masterpiece w najczystszej postaci.

Spójny, przemyślany, pełen pasji i ze świetnym klimatem. 

Najlepsze kawałki: „Make My”, „One Time”, „Tip the Scale”,  

Ocena Kirka Douglasa :   8.5/10 
Cpt  KIRK

Ocena sir KlepMaster Klepsa :  

Pisanie o The Roots crew jest banalne. Ileż razy można czytać o tym,że KORZENIE wydali kolejny świetny album, to już jest zwyczajnie nudne!! Kiedyś mówiło się, że Redman to raper bez słabych momentów w dyskografii, dzisiaj na placu boju pozostali Black Thought i spółka. Pieprzone dziesięć (jedenaście jeśli liczyć "Wake Up" z Johnem Legendem) wydawnictw od debitu - "Organix", a było to jeszcze przed naszą erę, w 1993 roku i filadelfijczycy pierwszy raz wydają koncept. Kurwa, ile jest jeszcze idei w głowach Rootsów skoro po 100miliardach godzin muzyki mają kolejny pomysł na płytę,kolejną formę. 

Nie mam zamiaru powielać Cpt Kirka, to fakty, niepodważalne. Są dope, byli dope i będą dope, aż porzyg wchodzi w grę. 

"Rootsi osiągneli absolutne mistrzostwo w robieniu piosenek" - pisałem kiedyś tam o How I Got Over. Tutaj  Questlove, klawisze: Kamal Gray i Jame...(patrz w reckę Kapitana), bronią mistrzostwa wpisując je w historię opowiedzianą od A do Z. Jednak brakuje mi na "undun" trochę mocy. LP należy słuchać od początku do końca, na raz, a przy poprzedniku (HIGO) wrzucenie losowego numeru na boombox jest jebnięciem samo w sobie.  

To tak: 3 pkt za to, że jesteś Roots, 2 za kolejny, "inny" album po dziewięciu/dziesięciu poprzednich, 4 za "undun", minus punkt za uspokojenie już i tak perfekcyjnie wyważonego HIGO. Wynik: 8/10, chyba,że ja jeszcze wszystkiego tu nie rozumiem.  


Pozwolę sobie ukoronować wpis wrzutem z tablicy Szymona G.(i tu 10/10)

"kto nie zna Pana po lewej ten pała!"


Wyjaśnione.

Sir Klepa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz