"Watch the throne"
*Zastanawiam się skąd shawn carter czerpie motywację by układać linijki jak w "otis" skoro przeszedł grę 2 razy i do tyłu,i do przodu,i w górę ,i w dół także. Sypia z Beyonce, na fortunie z RocNation, coś już się tam ociera o Forbes. Co sprawia, że ja, tak zawsze świeży kot, mam ochotę słuchać tego ponad czterdziestoletniego dziadka, już teraz największą postać w rapach, pytam ? Ciężko znaleźć jedną, wyczerpującą odpowiedź, a więc nie podam żadnej. Mogę jedynie uchylić rąbka tajemnicy, mamy tu do czynienia ze sztuczkami magicznymi, irokezami na głowie, z chrystusem, królem polski i z polską - winkelriedem narodów oraz z kodem leonarda da vinci, masonerią, żydo-komuną ("Tears on the mausoleum floor,blood stains the Colosseum doors/ Lies on the lips of priests, Thanksgiving disguised as a feast" aa? tak hova zaczyna płytę). Jasne ,że pierdolę bzdury, chodzi po prostu o tony stylu dzierżone przez Jay`a- aksjomat. Bo jeżeli Ty byś nawinął lub inny śpiewak jak Jay we wspomnianym "otis" to zrównałbym Cię z jądrem ziemii, na tym polega cała sztuka. Albo takie rzeczy np. "...Uh, Picasso was alive he woulda made her /That's right nigga Mona Lisa can't fade her /I mean Marilyn Monroe, she's quite nice /But why all the pretty icons always all white?". Albo wejście w "Gotta have it" - sprawdź to, czy osobiste "New day".
Przejdźmy teraz do Ye. Ten hochsztapler sprytnie wykorzystał potężną falę swojej "pokręconej fantazji", na której unosi się nad głowami mainstreamowych produktów. Racja, "Watch the Throne" to nie monumentalizm kompozycji "MBDTF",brak tu takich budowli jak "Power", "lift off" z Beyonce to niestety nie poziom "All of the lights", jednak śmiało możemy wpisać album w definicje nowej muzyki Westa, tej od 2010. Pokaźna banda producentów, współproducentów itd., od 88-Keys przez instrumentaliste Dean`a, po RZA, by o Tipie czy Neptunesach nie wspomnieć, a nad wszystkim czuwa ucho i EGO Kanye; przerywniki jak ten po "New day"; chór i operowe głosy w "Illest Motherfucker Alive" i H.A.M. czy nawet sama okładka sprawiają, że nad całością unosi się mgiełka tej wspaniałej, nieokiełznanej i intrygującej "dziwności" z "MBDTF". Z drugiej strony np. takie "The Joy" sprowadza album na hip-hopową ścieżkę. I bardzo dobrze, bo to najczystszej wody Piotrek Skała!.
Podsumowując, "Watch the throne" to bardziej przyziemne/przystępne "MBDTF". Mr.West nagrywa drugi z rzędu dobry krążek, Mr.Carter naprawia błąd za Blueprint III, chociaż nie, on w sumie nic nie musi udowadniać - Reasonable Doubt, Blueprint, Black Album, Kingdom Come i do tego worka słodyczy z Nowego Jorku wrzucam śmiało obecne wydawnictwo.
PS. Jeśli czyta to jakiś gbur z pitchfork to liczę na angaż w waszej redakcji, bo jak widać sztos oceniłem podobnie.
*duże litery specjalnie dla FRN z Cinema Paradiso
aa właśnie, oddawaj snapbacka Jay albo porwę Ci dziecko!
Klepa dzifffko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz