Wielkimi krokami zbliża się rozpoczęcie sezonu NBA. Wiadomość o zakończeniu lockoutu uradowała mnie równie mocno jak hustlerka z litrowym Jackiem Danielsem i gorącą Azjatką w każdy sobotni wieczór. Posłuchajcie 5 kawałków, które najbardziej kojarzą mi się z basketem:
Kurtis Blow - Basketball
Chyba nie sądziliście, że przepadnie taki numer w mojej głowie? O samym Kurtisie napiszę wam jeszcze parę słów w przyszłości, ale krótko mówiąc-legenda tej sceny. Legendarny track, który później zeszmacił Jermain Dupri ustami Lil Bow Wowa( nawet nie sięgajcie po tą wersję bo naślę na was Rycha z Poznania i będzie wiedział co z wami zrobić).
B-Real, Coolio, Method Man, LL Cool J And Busta Rhymes - Hit Em High (The Monstars' Anthem)
Great collabo. Soundtrack do Kosmicznego Meczu z “Nr 23” w roli głównej. Dobry klip, różne style, zajebiste punche uczestników i LL, który niszczy wszystkich.
Public Enemy - He got game
Specjalnym fanem ekipy Chucka D nigdy nie byłem, ale tego nagrania nie sposób nie kochać. Oczywiście ten dope track jest uzupełnieniem świetnego filmu Spike'a Lee. Pamiętacie one on one Denzela z Ray'em Allenem???no właśnie.
Ciekawostka: Podobno Spike Lee chciał, żeby obaj zagrali „na serio” w tej sceie, a oni właśnie tak zrobili. Końcowy wynik jest prawdziwy.
Juelz Santana & Just Blaze
Dobry banger produkcji Just Blaze'a, napawający energią i motywacją do działania. Okazuje się, że nawet średni raper Santana może nagrać coś co wywala z butów. A dlaczego kojarzy mi się z koszykówką? To proste. Właśnie dlatego:
Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o reklamy sportowych ciuchów, to Nike nie ma sobie równych.
Kurupt - On site
Nie mogłem przegapić mojego człowieka z Cali. Kawałek był też na którymś z AND1 Mixtape'ów. Kocham ten zachodni sznyt Young Gottiego. Sprawdźcie „On site” podczas gry bo naprawdę daje większego kopa niż melanż z ekipą ZeroSiedem.
+ na koniec bonus:
Tak, tak. Ten motyw jest ściślej związany z koszem niż Massey ze swoją chustą na głowie. Pamiętam go jeszcze z czasów dynastii Jordana i NBA na TVP2.
No i oczywiście nieśmiertelne intro Bullsów:
Ok, niech stracę. Jeszcze jeden bonus:
Hurt 'em Bad - NBA Rap
Absolutny klasyk. Nie znać tego kawałka to jak nie potrafić zrobić dwutaktu.
Ho! Ho! Ho! Jako, że święta to ewidentny czas pełnej hustlerki, melanżów przy suto zastawionym stole i katowania gramofonów, kartel ZeroSiedem przygotował dla was listę rap songów związanych z aura świąt.
COLD CHILLIN' CHRISTMAS-JUICE CREW ALL-STARS
Legendarna grupa Juice Crew składa wam życzenia i to w najlepszy sposób. Big Daddy Kane, Marley Marl, Roxane Shante, Mc Shan i inni. Klasyka.
Dogg Pound Gangstaz Crew - Santa Claus Goes Straight To the Ghetto
Gangsterzy rodem z Californii także obchodzą święta. Sprawdźcie jak nawijają Snoop, Daz, Bad A$$, Tray Dee i oczywiście na zawsze pamiętany Nate Dogg. No i ta niesamowita linia basu!!!!
Kawałek wyszedł na płycie Christmas on Death Row. Suge Knight chciał trochę ocieplić wizerunek swojej wytwórni tym albumem.
Tha Dogg Pound - I wish
Nie mam pytań. Chyba jeden z najlepszych tracków o tematyce Xmas w ogóle.
Dat Nigga Daz i Kurupt sprawią, że nawet wigilijny karp zacznie jechać na wolnym stylu.
Kurtis blow - Christmas Rappin
Absolutna klasyka i stały element każdych świąt prawdziwego hustlera. Jeśli chcecie przeżyć świąteczny czas w stylu funky to słuchajcie tego numeru Apostoła Rapu.
James Brown - Please Come Home For Christmas
Jeśli w swoim krwioobiegu macie funk tak jak my, to do kogo nie uderzyć po kolędę jak nie do samego Jamesa Browna? No właśnie. Ten człowiek sprawi, że zimową aurę zza okna będziecie postrzegać jak gorący piasek w słonecznej Californii.
RUN DMC - Christmas in Hollis
Klasyka świątecznych kawałków z przestrogą, aby nigdy nie okradać św. Mikołaja :
“'But he left his driver's wallet smack dead on the lawn
I picket the wallet up then I took a pause
Took out the license and it cold said "Santa Claus"
(…)
But I'd never steal from Santa, cause that ain't right”
Eazy E - Merry Motherfuckin' Christmas
Lider N.W.A w “lekko” niemoralnej wersji popularnej kolędy.
The Treacherous Three & Doug E Fresh - Santa's Rap
Właśnie tak powinien nawijać Mikołaj z dziećmi rozdając prezenty. Klip z legendarnego filmu Beat Street ( sprawdźcie go ).
Jesteśmy poważni. Zaczesujemy grzywkę na bok, ubieramy marynarkę, płaszcz i śmigamy do pobliskiej galerii sztuki. Kirk Douglas nie tak dawno uraczył was wpisem o członku nowojorskiej bohemy, tekstem który "pchnął" mnie do napisania paru słów o prozaiku, dramaturgu, scenarzyście, pisarzu, o Januszu Głowackim, tak żeby nasz blog stał się bardziej "ę ą". Właściwie skupię się na pozycji "Z głowy", którą to udało mi się dorwać na allegro z rok, może dwa lata temu. Polecam taką formę nabywania książek, często można znaleźć interesujący stuff za grosze.
Nie ukrywam, że zainteresowałem się postacią pana Janusza po rekomendacji na "Jak jesteś stewardessą to pozdrów nasze ego tam", gdzie Ras i MentXXL określili współscenarzystą "Rejsu" (tak, tak!) jako "ulubioną inspirację pozamuzyczną".
"Z głowy" to doskonała okazja by rozpocząć przygodę z ur. w 1938r. autorem takich tytułow jak: Nowy taniec la-ba-da, My sweet Raskolnikow, Moc truchleje, Ostatni cieć, gdzie Głowacki w ironiczny, często podlany sarkazmem sposób, prowadzi nas przez różne etapy swojego życia, nie stroniąc przy tym od dobrego dowcipu i celnej puenty. Mamy tu więc do czynienia ze zbiorem opowiadań autobiograficznych z których to dowiemy się o tym jak się żyło i jak żyli artyści za komuny ,i czy rzeczywiście "środowisko" pijało wódkę w ilościach prawdziwego studenta, może zdziwić ilość bardziej lub mniej znanych postaci przewijających się w życiu "Głowy" (np. Himilsbach, Wajda czy Danny Boyle - reżyser choćby kontrowersyjnego "Trainspottingu"). Poczytamy też o epizodach z kobietami - wiadomo -, a jak o kobietach to i także o córce oraz matce Głowackiego. Będąc przy kobietach pozwolę sobie trochę zacytować Pana Janka, tak dla zachęty i pragnę nadmienić, iż nie był męskim szowinistą,chyba.
"...Tak samo jest z mieszkaniem, mimo okien. Na dłuższą metę samemu trudno, więc się kogoś wpuszcza. Kobietę na przykład. I jest chwila ulgi. Ale potem już nie można tego tłoku wytrzymać, się ją wyprowadza i znów można żyć. I potem od nowa. Nie ma wyjścia."
"...Ktoś idzie sobie na przykład ulicą, widzi faceta, który rzyga, i mówi: "Całkowicie się z panem zgadzam". Tyle,że polski egzystencjalizm traci czystość, bo się zawsze troszkę politycznie kojarzy. Brodski odradzał mi wymianę kobiet. Bo po trzech latach wszystko jest tak samo, tyle że przybywa rachunków na biuru. Ale wymieniał."
I tutaj genialne, niezwykle na czasie spostrzeżenie (jedno z wielu), tym razem nie o Paniach, ale w rozdziale o córce:
"Bez zdjęć nie ma rozmowy. Same słowa już są do niczego. Czytelnicy tabloidów nie chcą słów. Chcą krwi i mięsa, słowa mają gdzieś. ZWŁASZCZA ŻE NIE KAŻDY CZYTELNIK UMIE CZYTAĆ"
Dziwić może fakt, iż Janusz Głowacki osiągnął większy sukces w Ameryce niż w Polsce, gdzie mieszka już od grudnia 1981 roku w Nowym Jorku (mieście, które najlepiej zna kolega Jacek Sz.). Amerykanie docenili takie dramaty Głowackiego jak: Polowanie na karaluchy, Antygona w Nowym Jorku oraz Czwarta siostra. A talent naszego rodaka "obdarowali" prestiżowymi nagrodami literackimi, m.in.: American Theatre Critics Association Award, 1987, John S. Guggenheim Award, 1987,Hollywood Drama-Logue Critics Award, 1987, National Endowment for the Arts, 1988.
Na łamach "Z głowy" oczywiście będziemy mieli okazję poczytać o tych naszych "przyjaciołach" z USA:
"Zaraz po aferze Moniki Lewinsky bardzo popularna nowojorska popołudniówka wydrukowała listę najobrzydliwszych postaci XX wieku. Na pierwszym miejscu był Hitler, na drugim Bill Clinton, a na trzecim Stalin, Na piątym Mengele, na szóstym przycupnęła Hillary Clinton, Siódmy był Saddam Husajn, a ósmy Adolf Eichmann. Dwudziestkę zamykał Kuba Rozpruwacz. ..."
Nic tak naprawdę nie jest czarne albo białe:
"Wracając późno, musiałem uważać, żeby nie nadepnąć na znajome ekspedientki z pobliskiego McDonalds`a leżące na podłodze z uśmiechem ulgi i sterczącą spomiędzy ud strzykawką".
Myślę, że te kilka powyższych zdań z omawianego wydawnictwa zachęci każdą oczytaną, kumatą głowę do sięgnięcia po "Z głowy", a potem może i do pozostałych pozycji.
Jeżeli jesteś fanem sagi zmierzch to stanowczo odradzam; nie ma już dla Ciebie ratunku i nie masz prawa czytać ZeroSiedem.
O tym że muzycy lubią sobie poświntuszyć wiemy nie od dzisiaj,mam dla was 6 świetnych tego przykładów, rozkoszujcie się artyzmem.
6. Nas – Dr. Knockboot
Nawet Nas ma coś do powiedzenia na te tematy, tym razem jako Dr. „Pukaczdup”, radzi jak i kogo „zadowalać”, a to wszystko jest okraszone dosyć efektownym ale marnym beatem, jednak tutaj liczy się koncept.
5. DJ Quik - Sweet Black Pussy
Kawałek z najlepszej płyty na letnie południa kiedy nie chce się myśleć o sensie życia. Chyba nie muszę mówić o czym opowiada, czym się wyróżnia spośród innych? Niesamowicie soczystym, funkowym, spalonym przez słońce beatem i równie niesamowitym ekspresyjnym rapem Quika.
4. Tha Dogg Pound - If We All Fuck feat. Snoop Doggy Dogg
Wyluzowany numer, Panowie nawijają w nim swoim leniwym flow o swoich grupowych orgiach. Beat jest dosyć monotonny, ale to dobrze, pasuje do pornograficznego klimatu.
3. 2Live Crew – Me So Horny
Jest pewien zespół w tej grze który nie ma nic do zaoferowania poza świńskimi historyjkami, a nazywa się 2Live Crew! W 89 nie było brudnego południa, ale było Miami Bass które kładło podwaliny pod dzisiejszy mainstream. Delektujcie się wysublimowanym tekstem napalonych chłopaków.
2. Too $hort – Freaky Tales
Jeśli chodzi o $horta to musiałbym przytoczyć całą dyskografie, ten numer jest jakby streszczeniem jego przygód z panienkami. „I met this tender, her name was Lori / A X-rated movie wouldn't tell her story”, I tak przez ponad 9 minut. Uwielbiam te esencjonalne klapki, uderzające kijeczki (nie wiem jak nazwać to pyk pyk pyk).
1. Snoop Doggy Dogg - Ain't No Fun (If The Homies Can't Have None) feat. 213, Kurupt
Rozkoszujcie się świńskimi wersami okraszonymi pierwszej klasy g-funkiem, wydaje mi się że nie ma lepszych w świntuszeniu niż Dogg Pound Gangstaz. "And if you can't fuck, that day, baby / Just lay back, and open your mouth" te wersy śpiewane przez Ś.P. Nate Dogga mówią wszystko. Uwielbiam ten numer! Muzycznie świetny, treściowo zabawny. Palce lizać
“Hip Hop is somethin you live....rap is somethin you do”
Nas, Biggie, Hova-można się zgadzać lub nie, ale w swoim czasie każdego z nich uważano za króla nowojorskiej sceny rapowej. Ok, a jak się sprawy miały jeśli chodzi o podziemie? Jak dla mnie, scena „independent” miała również takich asów, którzy w latach 90tych całkowicie pozamiatały rapowy underground- O.C oraz Masta Ace.
Celowo zaliczyłem tych typów do podziemia, ponieważ mimo tego, że mieli kontrakty z poważnymi labelami( jak np. O.C swego czasu z Wild Pitch), to nie odnieśli aż tak wielkiego sukcesu komercyjnego jak reszta. Nie oznacza to oczywiście, że jakościowo odbiegali od innych artystów-wręcz przeciwnie.
W tej edycji „Dzieciaku odrób lekcję” skupię się na byłym członku formacji Diggin' in the Crates- O.C, jednym z najbardziej underrated raperów w historii tej muzyki.
Omar Credle przyszedł na świat w 1973 roku, na Brooklynie. Zadebiutował już w 1991 roku, w kawałku „Fudge Pudge” legendarnej grupy Organized Konfusion, którą tworzyli Pharoahe Monch i Prince Po( swoją drogą sprawdźcie teledysk do tego kawałka ze względu na fryzurę Faraona i sylwetkę Omara!).Później był jeszcze feat u Mc Searcha w remixie numeru „Back to the Grill” (sprawdźcie to także ze względu na wersy młodziutkiego Nasa ). Dobre nagrywki Omara zaowocowały kontraktem z legendarnym dla „Złotej Ery” labelem Wild Pitch, który skupiał już w swoich szeregach takich artystów jak Gang Starr czy Ultramagnetic Mc's. Debiutancki album z 1994 roku „Word…Life” spotkał się z uznaniem zarówno fanów, jak i krytyków, do dziś jest uwielbiany w rapowych kręgach. Stawia się go na równi z takimi albumami jak: Ready to Die Biggiego , The Sun Rises in the East Jeru the Damaja, Reasonable Doubt Jay-Z a nawet Illmatic Nasa.
Word…Life to jeden z najlepszych debiutów solowych w historii muzyki rap. To kwintesencja ciężkiego, nowojorskiego brzmienia ostatniej dekady XX wieku. Słuchacze mogą delektować się znakomitymi storytellingami i obrazami, które O.C serwuje w bardzo płynny sposób. Za produkcję odpowiadali Organized Confusion, Buckwild czy Lord Finesse, a na single wybrano takie kawałki jak:
„Born 2 live”
oraz „Time's up”
O ile w przypadku Nasira Jonesa można powiedzieć, że dopadł go mały syndrom drugiej płyty, ponieważ kolejne albumy (choć niektóre bardzo dobre) nigdy nie osiągnęły poziomu genialnego Illmatica, to w przypadku O.C o owym syndromie nie było mowy.
O.C nie spoczął na laurach i w 1997 roku nagrał jeden z najznakomitszych albumów w muzyce rap - „Jewelz”. Za produkcję krążka wzięli się kumple z D.I.T.C- Buckwild, Showbiz, Lord Finesse, a także Dj Premier(sprawdźcie „My world”), Dj Ogee oraz Mr Walt z Da Beatminerz. Co ważniejsze każdy z nich był w życiowej formie. Niektóre podkłady nie były już tak ciężkie i surowe jak na „Word…Life”. Ma to związek z faktem, iż O.C chciał dotrzeć tą płytą do szerszej publiczności, stąd takie kawałki jak: „Far from yours”, czy oparty na znanym motywie z piosenki Sugarhill Gang -„8th wonder” - Dangerous:
Poznajecie kto pojawił się na featuringu? Tak, tak. To sam Big L, który także należał do D.I.T.C.
Obaj MC niszczą w tym kawałku i pokazują kto tak naprawdę rządzi w tej grze. Takie punche jak te poniżej mówią same za siebie i na długo pozostają w głowach słuchaczy:
„Fly like a Testarossa, my God
Do not attempt to diss me and my squad
Diggin in the Crates crew click my brother
I'm on the mic, Big L is on the other..”(O.C)
“I be that smooth cat you never seen rollin with clowns
One of the few from Uptown that's holdin it down
Hoes is on me like I'm welfare, even rich ones
that live in Bel Air, is this Big L yeah, hell yeah”(Big L)
“You can't fuck with the place cause we just too hot
So all that mess you pop I suggest you stop..”(Big L)
Na single wybrano “Far from yours” oraz “Can't go wrong”. W “Far from yours” O.C po raz kolejny wyjaśnia, że większość raperów może mu czyścić co najwyżej buty:
“I was assigned to Earth, on a mission
To spread worldwide my glorious compositions…”
czy
“From fans to enemies I'm the antidote and remedy
I'ma philosophize, analyze, no question
If I die I'ma return like Jesus' resurrection”
Całą płytę można słuchać i słuchać. O.C bawi się różnymi stylami. Tematyka na „Jewelz” przypomina prawdziwy wachlarz. Mamy tutaj szeroką gamę zagadnień od metafory wojny, po opowieści pełne abstrakcji czy też historię tajemniczej kobiety.
Niestety klasyki nowojorskiego rapera nie szły w parze z komercyjnym sukcesem.
Kolejny album „Bon apetit” ukazał się w 2001 roku. Wiele osób zarzuca tej płycie wtórność i pójście w komercję. Powiem wam, że życzyłbym sobie w dzisiejszym mainstreamie tylko takich płyt. Ok, płyta nie zamiata tak jak poprzednie albumy( które zawiesiły niesamowicie bardzo wysoko poprzeczkę), ale zdecydowanie nie można mówić, że jest to słaba płyta. Przede wszystkim jest zupełnie inna stylistycznie. Wciąż stoi na bardzo wysokim poziomie, nieosiągalnym dla wielu raperów( szczególnie tych „dzisiejszych” ).
Większością produkcji zajął się Buckwild. Jeden bit dołożył Lord Finesse, dwa Ahmed. Tradycyjnie O.C ograniczył gościnne występy na jego albumach do absolutnego minimum. Wśród wyróżnionych znaleźli się przede wszystkim A.G, The Ghetto Dwellaz oraz Jay-Z. Ciekawostką jest, że Buckwild zsamplował Krzesimira Dębskiego w utworze „Utmost”( oczywiście znamy ten podkład również z innego nagrania )
Jak Credle wspominał w wywiadzie, tym albumem chciał przywrócić elementy funku i soulu do rapu(stąd bity są „wygładzone” w porównaniu do „Word…Life”). Raper stwierdził, że jest przekonany iż album stanowi punkt wyjścia dla stylu, który potem na szeroką skalę wypromowali Jay-Z i Kanye West. Credle tym zabiegiem zyskał jeszcze więcej fanów. Zapytany czy żałuje nagrania tego albumu odpowiedział, że nie, wręcz przeciwnie.
Co ciekawe w europejskiej wersji płyty znalazły się dwa dodatkowe nagrania: „Half Good, Half Sinner” oraz „"Ex-O-Cise (No Hook Theory)".
Płyta zawiera też nagranie „Psalm #23”, który jest hołdem dla zamordowanego Big L'a.
O.C feat Jay-Z - Bonafied
4 lata Omar Credle kazał czekać swoim fanom na kolejny krążek. Całkiem sporo, ale trzeba przyznać, że warto było. „Starchild” ukazał się w 2005 roku poprzez label Grit Records. Szczerze wam powiem, że po pierwszym przesłuchaniu spadłem z krzesła i jeszcze długo nie mogłem podnieść się z ziemi! Brooklyński MC powrócił z kolejnym genialnym albumem i zaskoczył wszystkich tym, że nie zaprosił do współpracy, tak jak to miało miejsce w przeszłości, nikogo z D.I.T.C. Poszukiwał nowego, świeżego brzmienia w swoich utworach, dlatego też zdecydował się na kooperację z mniej znanymi(wówczas) producentami jak: Statik Selektah, Locsmif, Vanguard oraz Soul Supreme(Szwecja). „Starchild” to niesamowicie nawiązujący do złotej ery rapu, piękny, przepełniony duszą i głębokim brzmieniem album, którego do dziś słucha się „na raz”. Kolejnym faktem, który świadczy o „back to the essence” tej płyty jest spora ilość scratchów i cutów-zajęli się tym Dj Revolution i Dj Statik Selektah. Na płycie nie ma gościnnych występów. Wyjątkiem jest kawałek „Evaridae”, w którym gościnnie udziela się Pharoahe Monch(śpiewający!!!).
O.C feat Pharoahe Monch - Evaridae
Ok, możecie mówić, że przesadzam i robię zbytnie pokłony tej płycie, ale sprawdźcie co np. napisali inni o „Starchild”:
„…Ta płyta to esencja... wróć. Ta Płyta to ESENCJA. Esencja tego jak powinien brzmieć hip-hop w XXI wieku. Esencja tego jak powinny brzmieć pełne duszy i pasji bity i co powinien robić z nimi MC. Słuchanie tego albumu kojarzy mi się z uczestniczeniem w niesamowitej bajkowej, klimatycznej kosmicznej ekspedycji ku nowym nieodkrytym galaktykom. Czuję się jakby prowadziło mnie przez nie właśnie tytułowe gwiezdne dziecko. Po prostu zagłębiam się w (arcy)dziele Credle'a całkowicie- "I'm startin relax like everyday". O.C. jak przystało na weterana mikrofonu nie nudzi, nie powtarza się i ma wiele do przekazania…”(Mateusz Natali- Popkiller, 2010)
No właśnie, kluczowe słowo - ESENCJA. Nie ma chyba lepszego słowa, które oddaję wartość tego albumu. Esencja prawdziwego rapu, który w dzisiejszych czasach jest towarem bardzo deficytowym, wręcz pożądanym. „Starchild” to płyta, która powinna być absolutnym abecadłem każdej osoby, która zaczyna interesować się rapem.
O.C - Getaway
O.C - Story to tell
Niestety problemy nadal nękały O.C. Z powodu oskarżenia o bezprawne użycie sampla, musiał on wycofać album ze sprzedaży w USA. Myślę, że to właśnie zaważyło na braku sukcesu komercyjnego płyty. Omar wkurzył się tak mocno, zerwał kontrakt z Grit Records i jeszcze w tym samym roku nagrał „Smoke and Mirrors”. Tym razem album został wydany przez niezależny label Hieroglyphics Imperium Recordings należący do ekipy Hieroglyphics z Oakland.
„Wiedząc w jaki sposób pracuje, ludzie z Hiro powiedzieli: 'Nie będziemy Ci matkowali. Rób swoje'. Powiedzcie - ile wytwórni tak podchodzi do swoich artystów?”- zapytał O.C. Raper był mile zaskoczony swoją pozycją w wytwórni - jako jedyny artysta ze wschodniego wybrzeża czuł się wyróżniony: „Ludzie z Hiero doświadczyli tego całego biznesowego gówna, z którym miałem problemy. Jestem przez nich traktowany jak partner, a nie jak szeregowy artysta.”-dodał.
Produkcją zajął się mało znany Mike Loe, a jeden kawałek wyprodukował The Fyre Department.
Hmmm…Jak w skrócie opisać ten album? Bardzo dobry. Całość wyszła bardzo dobrze, choć nie dorównała do świetności poprzednich produkcji. Powiem wam szczerze, że płyta jest dużo lepsza niż się spodziewałem( a byłem pełen obaw), choć jak dla mnie, na „Smoke…” jest kilka piosenek tzw. „zapełniaczy”, zupełnie zbędnych, które troszkę obniżają moją ocenę. Autor z jednej strony snuje refleksje o własnej osobie, o rodzinie, utraconej miłości, z drugiej natomiast opowiada o blaskach i cieniach muzycznego biznesu, o hipokryzji tego biznesu. Jak sam stwierdził: „Poza tym całym blichtrem i manipulacją w mediach, stoi rzeczywisty biznes, powierzchowność, puste obietnice, lizusostwo i sprzedawanie duszy”.
O.C wciąż raczy nas swoim laidbackowym flow, szczerym głosem i prowokującymi do myślenia tekstami, natomiast znakomite bity(Mike Loe- sprawdźcie tego typa!!!) wyostrzają jego flow i wznoszą ten album na wysoki poziom. Credle jako weteran sceny, który poznał wszystkie nieszczęścia branży, daje album dojrzały, z perspektywy dojrzałego mężczyzny. Skupia się na różnych kwestiach, od ulicznych opowieści, przez życiowe rady, aż po środki ostrożności. Po raz pierwszy w swojej karierze ma pełną swobodę artystyczną, dzięki Hiero Imperium. Starczy lania wody, niech przemówi muzyka:
O.C - Emotions
O.C - Shorty
O.C - Gone
W 2007 roku, nakładem wytwórni Next Mill Entertainment na światło dzienne wyszedł album „Hidden Gems”. Jest to kompilacja remiksów, niewydanych tracków i kawałków, które nie znalazły się na płytach. Całość liczy 16 numerów(w tym dwa nowe kawałki). Piosenki uszeregowano chronologicznie. Album otwiera „O-Zone” w oryginalnej, niewydanej wersji Buckwilda. Zaraz później „Snakes”, remix „Word…Life”. „Stronjay” w bardzo laidbackowym podkładzie O.Gee. Na „Hidden Gems” znalazł się wielki hit z soundtracku do filmu Spike'a Lee „Clockers”, niekwestionowany hymn Brooklynu. Znacie ten kawałek?:
Crooklyn Dodgers 95 - Return of the Crooklyn Dodgers
O tym kawałku napiszę poźniej, w dalszej części, póki co just enjoy and listen.
Co dalej? Poźniej usłyszeć możemy m.in. klasyczne już kawałki D.I.T.C - „Day one” oraz „Get yours”, ale koniecznie sprawdźcie kawałek „U-N-I”!!!!Całkiem niezła kompilacja.
W następnej części skupię się na dokonaniach O.C w legendarnej i bardzo zasłużonej dla rap gry grupie - D.I.T.C, także na kolaboracji z A.G.
To będzie opowieść o człowieku, który swoją twórczością całkowicie zrewolucjonizował współczesną sztukę. Dokopał starym, anachronicznym, zgredziałym twórcom i naprowadził ówczesny pop-art na zupełnie inne, nieznane tory. Prekursor graffiti. Wielka inspiracja współczesnych street-artowców. Całe życie związany z Nowym Jorkiem, przyjaciel Andy'ego Warhola. Ladies and gentelman: Jean-Michel Basquiat.
Jean-Michel zaczynał o graffiti. Już w 1979 roku, w wieku 17 lat razem z kumplem - Alem Diazem - obsmarowywali ściany Wielkiego Jabłka(głównie na Manhattanie) sloganami z podpisem SAMO (Same Old Shit) i symbolem „wszelkie prawa zastrzeżone”. To ostra polityczna, antykonsumpcyjna poezja uliczna: „SAMO jest alternatywą boga”. „Burżuj czuje się bezpieczny”. „Zbuduj fortecę, a potem podpal ją”. Hasła miały bardzo anarchiczny i antykonsumpcyjny wydźwięk a wśród ludzi zapanowała ciekawość, irytacja a nawet bojaźń.
Był koniec lat 70., graffiti jako pełnoprawna dziedzina sztuki dopiero się rodziło. Odważne teksty na budynkach czy w metrze dziwiły, intrygowały, drażniły. O SAMO zrobiło się głośno, pojawiły się nawet domniemania, że to akcja jakiegoś sławnego artysty konceptualnego.
Basquiat rysował, robił pocztówki - zabawne kolaże, plakaty, T-shirty. Sprzedawał je na ulicy. Zdarzało się, że „sprzedawał też własny tyłek, 20 dolców za numerek” - zdradził. Nie przelewało mu się. Spał gdzie popadnie, zazwyczaj w kartonie. Często nie miał pieniędzy nawet na jedzenie. Co ciekawe, Jean-Michel o tym etapie życia w rozmowach opowiadał na pełnym luzie, chętniej niż o latach późniejszych, kiedy do jego studia dobijali się kolekcjonerzy, a pieniądze - setki i tysiące dolarów - upychał gdzie popadło, często o nich zapominając.
„Daj mi trochę forsy, żebym mógł kupić farby”
W 1981 roku na wielkim przeglądzie sztuki młodych „New York. New Wave” w centrum sztuki współczesnej P.S.1 dostrzegła go Annina Nosei, właścicielka znanej nowojorskiej galerii. Pokazał całą ścianę malutkich prac - rysunków i kolaży. „Daj mi trochę forsy, żebym mógł kupić farby” - usłyszała, gdy odmówiła pokazania ich u siebie, tłumacząc, że zajmuje się wyłącznie malarstwem. Dała, a on po kilku dniach wrócił z obrazami. „Były świetne!” - wspomina Nosei.
Słuchał muzyki. Mawiał, że maluje do muzyki, że łapie rytm i leci. Ale nie tylko muzyka towarzyszyła mu w pracy - brał coraz więcej narkotyków. Pod koniec życia przyznał, że wciągał do setki działek kokainy dziennie. Malował, padał, spał, wstawał, brał i wracał do obrazu: 1982 i 1983 to bardzo intensywne lata jego kariery. Miał wystawy w najważniejszych galeriach w Stanach Zjednoczonych. Był wschodzącą gwiazdą i wiedział o tym. Kolejne wystawy podbijały Europę: Rotterdam, Zurych, Rzym, Tokio...
Jego obrazy sięgały cen minimum kilku - ale zazwyczaj były to dziesiątki - tysięcy dolarów. Stał się nagle bogaty. Malował w garniturze Armaniego. „Superkomfort. Robię to, co chcę” - mówił pytany o bogactwo, które spadło jak grom z jasnego nieba. Brał udział jako model w pokazach mody Comme Des Garçons, projektował okładki płyt, imprezował w słynnych klubach. Pił, tańczył, ćpał. Stawiał wszystkim. Lgnęły do niego dziewczyny. W 1985 Basquiat pojawił się na okładce The New York Times. Był księciem nowojorskiej sceny artystycznej. „Idziesz do restauracji i pisze o tym »The Post« na szóstej stronie” - śmiał się. Znał muzyków, poetów, projektantów mody, dziennikarzy, artystów na czele z Andym Warholem. Był jedną z nielicznych osób, które Warhol naprawdę darzył przyjaźnią i otaczał szczerą opieką. Traktował go jak syna, często dzwonił i pytał, czy załatwił ważne sprawy, czy spotkał się z matką. Wzajemnie się inspirowali, razem malowali - obraz „6.99” ich duetu jest na wystawie w Bazylei. Mieli też wspólne wystawy.
Nagła śmierć Warhola na początku 1987 roku wstrząsnęła Basquiatem. Załamał się, jeszcze więcej ćpał. Stał się agresywny. Zerwał kontakty ze znajomymi. Niewiele malował. W kwietniu 1988 roku - po dwóch latach przerwy - pokazał nowe prace w Vrej Baghoomian Gallery. Jak się okazało, była to ostatnia wystawa zorganizowana za jego życia. I wstrząsająca: czaszki, kościotrupy czy niezwykłe drzewo genealogiczne, gdzie pod każdym z rozgałęzień artysta napisał „man dies”. Jakby przeczuwał śmierć... Obraz „Riding with Death” z 1988 roku przedstawia człowieka czy raczej ciało jadące na kościotrupie. Te ostatnie obrazy nie są zapełnione niedbałymi rysunkami, znakami graficznymi, symbolami i bazgrołami jak wcześniejsze. Nie są też charakterystyczną feerią kolorów. Ekspresja ustąpiła miejsca refleksji, dzikość i chaos - przejrzystości kompozycji, jasnemu tłu.
Na jego płótnach ikony popkultury są obok afrykańskich masek, polityka spotyka się z poezją, krytyka rynku sztuki i konsumpcjonizmu zderza się z mitologią, magią, szamanizmem. Był pierwszym czarnoskórym artystą, który zrobił międzynarodową karierę. Choć przyznawał, że nigdy nie doświadczył na własnej skórze ostrych przejawów rasizmu, miał tylko problemy z łapaniem taksówek. Nawet gdy skakał na środku ulicy w eleganckim garniturze i spodniach od piżamy, był dla kierowców niewidzialny... Może dlatego nie umiał oddzielić życia od sztuki. „Malując, myślę o życiu, nie o sztuce” - tłumaczył.
Jean-Michel to neo-ekspresjonista, którego twórczość była eksperymentalna, nad wyraz niekonwencjonalna. Patrząc na jego dzieła, można pomyśleć, iż namalowało je 8-letnie dziecko. Zdeformowane kształty, prosta aczkolwiek pewną ręką narysowana linia oraz te dosadne napisy, które dawały do myślenia, które kazały wdać się w dywagacje na temat kondycji świata, na temat tolerancji, bólu, miłości i innych jego aspektów, towarzyszących nam na co dzień. Miał w zwyczaju przekreślać niektóre słowa. Był to zamierzony zabieg, gdyż, jak twierdził, to co skreślone jeszcze bardziej przykuwa ludzką uwagę.
Jego prace są przepełnione różnymi motywami afrykańskimi, duchem ulic Nowego Jorku…. Są bardzo żywiołowe, pełne szaleństwa i ….. tworzone w pośpiechu. Zupełnie jakby Basquiat przeczuwał, że nie zostało mu zbyt wiele czasu na tym świecie.
Parafrazując jego słowa: zbudował fortecę, podpalił ją i w końcu sam w niej spłonął.
ps. postać Basquiata (zagrana przez Jeffreya Wrighta) została przedstawiona w filmie "Basquiat - Taniec ze śmiercią". W rolę Warhola wcielił się Dawid Bowie. Sprawdźcie koniecznie ten film.
ps2. „Ernok” dziś jego cena dochodzi nawet do 10 mln dolarów.
ps. znany perkusista heavy-metalowy z formacji Metallica- Lars Ulrich, który w swojej kolekcji posiadał kilka dzieł Basquiata, w 2007 roku sprzedał ten obraz na aukcji w NY za 13, 5 mln dolców !!!!