Zanim ktoś zabierze się za oglądanie dokumentu o formacji A Tribe Called Quest, radzę mu zapoznać się z ich muzycznymi dokonaniami, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Bez tego oglądanie dokumentu nie ma większego sensu…
Directed by Michael Rapaport.
Ten film to hołd złożony jednej z
najwspanialszych grup hip-hopowych, która skutecznie potrafiła wpleść elementy
muzyki jazz do swoich utworów, a przy tym stanowiła opozycję do gangsterskiego
rapu, który wówczas był na topie. Udowodnili, że rap przestał bać się lekkości,
melodyjności i humoru. Ich płyty - "Low End Theory" czy
"Midnight Marauders" - należą dziś do kanonu muzyki rap.
ATCQ stanowili(i stanowią do dnia dzisiejszego) ogromną
inspirację dla wielu późniejszych artystów.
Jak stwierdził Common
w dokumencie:
„ Pokazali mi jazz. Zupełnie inaczej zacząłem go postrzegać.
Charlie Parker był ojcem be-bopu, ojcem nowej generacji jazzmanów. Podobnie
było z A Tribe Called Quest-byli pionierami nowego spojrzenia na hip-hop „
Oczywiście
nie brakuje malkontentów i purystów, którzy mówią, że ATCQ skończyli się na
Midnight Marauders, czyli trzecim już krążku wyprodukowanym przez Q-Tipa.
ZeroSiedem do tej grupy nie należy. Zanotujcie to.
Film wręcz
ocieka szczerością, a o powstaniu, sukcesie i rozpadzie grupy mówią sami jej
członkowie, czyli Q-TIP, Phife Dawg, Jarobi White, Ali Shaheed Muhammad. Jarobi
White? Odszedł z ATCQ po drugiej płycie. Hypeman i pomysłodawca wielu tematów do kawałków jak np. I Left My Wallet in el
Segundo.
Jak mówi Q-Tip w
filmie: „Jarobi był prawdziwym sercem i duszą grupy, nie ja czy Phife…”
Michael Rapaport (wielki fan grupy oraz nowojorczyk z krwi i
kości) towarzyszy im w chwilach glorii i załamania. Nie kryje również wyrzutów
i rozczarowania, które spowodowanie jest narastającymi kłótniami w grupie (
bardzo infantylnymi), a w konsekwencji- rozpadowi grupy. Nie brakuje jednak nadziei, ale także
wzajemnych pretensji…
Całość okraszona jest
wypowiedziami innych artystów gatunku jak: De La Soul, Pete Rock, Prince Paul, Black Thought, Common czy Beastie Boys. Za warstwę muzyczną odpowiada sam Madlib.
Rozmowa z Michaelem Rapaportem (za GW Warszawa )
Łukasz Kamiński: Twój ojciec jest znaną radiową osobowością.
Jak ważny był jego wpływ na twój muzyczny gust?
Michael Rapaport: Wiele mu zawdzięczam. To dzięki niemu w
bardzo młodym wieku poznałem mnóstwo doskonałej muzyki. Często też zabierał
mnie do radia. Tam poznawałem didżejów, przechadzałem się po magicznym świecie
wypełnionym płytami.
A jaki był pierwszy kawałek hiphopowy, który usłyszałeś?
- "Rappers Delight" na promocyjnej, przeznaczonej
dla radia płycie, którą tata przyniósł pewnego dnia do domu.
Dokument o A Tribe Called Quest to twój reżyserski debiut. W
pracy nad filmem pomogło ci twoje aktorskie doświadczenie?
- Zdecydowanie tak. Sposób opowiadania historii, konstrukcja
scenariusza, wydobywanie ze współpracowników tego, co w nich najlepsze, tego
wszystkiego nauczyłem się jako aktor na planie. Również podczas pracy nad
montażem starałem się traktować bohaterów jak postacie filmowe, tak żeby
utrzymać napięcie.
Nie obawiałeś się, że poznając muzyków z bliska,
rozczarujesz się nimi?
- Przystępując do realizacji filmu, nie miałem takich obaw.
Teraz, po dwóch latach pracy nad filmem, doskonale rozumiem, o czym mówisz.
Wciąż jednak jestem wielkim fanem zespołu, potrafię oddzielić sztukę od
artysty. Muzycy A Tribe Called Quest zawsze byli dla mnie superbohaterami, ale
wyłącznie jako artyści. Nie oczekiwałem od nich natomiast, że jako ludzie będą
różnili się ode mnie czy od ciebie.
A Tribe Called Quest to ikona współczesnej muzyki, ale poza
granicami USA znani są raczej wyłącznie fanom hip-hopu.
- Chciałem opowiedzieć historię uniwersalną o muzyce, ale
też i o emocjach, międzyludzkich relacjach. Dzieje A Tribe Called Quest
nadawały się do tego idealnie. To oni rozbili zaściankowe, schematyczne
myślenie o kulturze hiphopowej, wyszli poza hermetyczną scenę i przekonali do
swojej muzyki ludzi, którzy wcześniej się nią nie interesowali.
W kilku wywiadach mówiłeś, ze ważną inspiracją, źródłem
natchnienia były dla ciebie filmy dokumentalne o Stonesach czy Beatlesach. Jak
sądzisz, czy historia ATCQ będzie zrozumiała, czytelna dla ludzi za 20 lat, tak
jak wciąż ciekawe są opowieści o Micku Jaggerze czy Johnie Lennonie?
- Zastanawiałem się nad tym podczas pracy nad filmem. Ale
widzisz, tak jak muzyka Stonesów, tak nagrania A Tribe Called Quest już zawsze
będą popularne, już są wpisane we współczesną kulturę. Myślę, że każdy film o
nich - szczery, sprawnie zrealizowany, a taki właśnie chciałem zrobić - ma
szansę być aktualny, zrozumiały.
A jaki jest twój ulubiony muzyczny dokument?
- Jest wiele doskonałych, ale mój ulubiony to "Gimme
Shelter" o Stonesach.
Czy widzisz obecnie artystę na amerykańskiej scenie
hiphopowej, który dorównywałby talentem i wielkością A Tribe Called Quest?
- Odpowiem ci na to pytanie za dziesięć lat, dobrze? Musimy
poczekać, żeby zobaczyć, czyj głos, czyja muzyka będą wciąż miały znaczenie,
będą zachwycały fanów, przemówią do kolejnego pokolenia fanów hip-hopu.
Oficjalny trailer
ps. dopiero niedawno temu dowiedziałem się dlaczego Trugoy the Dove zakrywa swoje oko w tym klipie:
Sprawdźcie koniecznie!
ZeroSiedem Crew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz