Obecnie idea podsumowań roku nie zdaje egzaminu. By nie być gołosłownym poprę swą tezę argumentem z własnych doświadczeń:
ostatnio przejrzałem podsumowania ulubionych portali oraz ludzi, których gust cenię i wyszło na to,że by osłuchać się z wszystkimi pozycjami godnymi uwagi potrzebowałbym gdzieś tak 300 lat. Zaznaczam,że mowa tu o muzyce z samego 2011. Dlatego też nie bardzo mogę pojąć jak jedna osoba może machnąć listę 10000 albumów. Kpiny. Jak możesz wydawać opinie o czymś co tylko obiło Ci się o uszy (chociaż ja tak potrafię) ?! Ale okej, niektórzy widocznie mają całkiem nudne życie.
Aczkolwiek zrekapituluję minione 365 dni jako,że dużo rzeczy robię na odwrót. Tym razem, inaczej niż rok temu – podzielę tekst na części, m.in. stuff niehiphopowy, freshmeni, rap i wszystko to co przyjdzie mi do głowy w trakcie pisania, a w tym momencie jest gdzieś poza nią.
Chyba nie było dla mnie w ubiegłym roku większej niespodzianki niż The Weeknd, a właściwie ukrywający się pod tym pseudonimem, Kanadyjczyk Abel Tesfaye (Erytrejczyk z pochodzenia). Będąc jeszcze bardziej precyzyjnym, niespodzianki w postaci debiutanckiej trylogii artysty, 9trackowych albumów, kolejno „House Of Ballons”, „Thursday” oraz „Echoes Of Silence”.
The Weeknd poza tym,że sam skomponował wymienione płyty to jest na nich wokalistą. Gdyby tego było mało i nie świadczyło do końca o samowystarczalności Abela, stworzył on internetowe wydawnictwo XO. Z jego pomocą (XO), bez lizania dupy „wielkim” przemysłu fonograficznego stał się gwiazdą, paradoksalnie niekomercyjną i w pełni niezależną, zdobywając poparcie sceny totalnie mainstreamowej, oraz tej na drugim biegunie – hipsterskiej (taa jest) !! Pozwolił sobie nawet odrzucić kontrakty zgnuśniałych molochów:
„Ludzie wciąż nie wierzą, że nikt mnie nie wydaje. Nie mam kontraktu i nie chcę go. Reprezentuje mnie moja własna wytwórnia XO”.
No dobrze, nad czym tu takie spuszczanko?
„House Of Ballons”, „Thursday” i "Echoes OF Silence” są rewolucyjne we współczesnym r`n`b, to główni reprezentanci ,i podwaliny pod erę post-r`n`b, a także ścisła czołówka post-dubstepu, gatunku w którym obecnie tworzy najwięcej ciekawych,godnych uwagi muzyków. W moich oczach, obniżają w wielkim stylu wartość dzisiejszych piosenek r`n`b. To już nie słodkie, melodyjne numery. Kanadyjczyk z rocznika 1990(!!!) dolał tu sporo mroku i brudu, wymieszał, dostarczając wachlarz skrajnych emocji. Momentami zmysłowo, momentami zimno, bardzo melancholijnie.
Nie wydaje mi się bym kiedykolwiek publikował takie stwierdzenie ale ten „trójpak” przemówił do mojej wrażliwości. Numer „Morning” gościł na playliście najczęściej – piosenka roku - a w połączeniu z klipem wywołał u autora recenzji efekt zbierania szczęki z podłogi. Inną sprawą jest przeróbka kawałka „Króla Popu” - „Dirty Diana”. Grzebiąc w utworach,które z reguły wywołują u twórców gęsią skórkę na samą myśl o jakichkolwiek zmianach, Nasz młodzieniaszek wyszedł jak najbardziej obronną ręką, zresztą posłuchajcie sami:
Zdecydowanie creme de la creme 2011, do pobrania za darmo, w pełni legalnie stąd http://the-weeknd.com/
Obiecuję sobie po The Weeknd wiele. Czuje,że w niedalekiej przyszłości Abel Tesfaye zaskoczy niejednym wyjątkowym materiałem. DEBIUT !
***
SBTRKT
Pod tym wydawać by się mogło przypadkowym zlepku liter, które - dla waszego dobra - wymawia się Substract, kryję się nie kto inny jak Aaron Jerome. Chociaż w obecnej sytuacji pytanie: kim właściwie jest Aarome Jerome przy rozpieprzającym parkiety, występującym w plemiennej masce SBTRKT?; nie byłoby jakimś potężnym faux pas . Nie sposób kryć fakt,że to dzięki ubiegłorocznemu LP "SBTRKT", Jerome trafił do szerszej publiki. Już pomijając bangery promujące jak "Pharaohs" z Roses Gabor i "Wildfire" z Yuki Nagano, wokalistką Little Dragon, całość jest dość szczelnie wypełniona potencjalnymi hitami. Oczywiście nie prawię tu o tanim plumkaniu, które słyszysz w radiu odwożony przez matkę do szkoły, a potem puszczacie sobie na przerwie zerżnięte do bólu, powielone poraz 204894 dubstepy. Album londyńczyka wymaga raczej salonowego ucha, obytego w post-dubstep jeździe James`a Blake`a, wyczulonego na brytyjski garaż i house. Ucha głodnego klubowych brzmień i trendów europejskich stolic.
Longplayowi wydanemu nakładem Young Turks nie brak szczypty elektronicznego funku Dam-Funka w postaci "Sanctuary", zawierającego wokal Sampy, którego absencja znacznie umiejszyłaby jakość "SBTRKT". Szczęśliwe położył wokale na większość produkcji i tak po "Sanctuary" otrzymujemy z jego udziałem oparte na ciężkim basie "Trials Of The Past". Passa trwa dalej, bas zalicza kolejny mocny moment na "Right thing to do" (Jessie Ware na majku), nastepnie przechodząc w cieplejsze, groovowe klimaty i ponowną sesję z głosem Sampy - "Something Goes Right". "Pharaohs" jest receptą na udany melanż, by po 4 minutach przeskoczyć w garażowe "Ready Set Loop" i wrócić cudownie rozganiającym chmury "Never Never" - Sampa, czapki z głów!.
Głupio byłoby pominąć którykolwiek numer , zwłaszcza, że każdy z nich prezentuje inną sytuacje współczesnych dźwięków. Na prawde staram się doszukać jakiś rozczarowań, coś wytknąć...... .. ............. ... ...... . .. o! mam. Debiutancki album Substracta bardzo szybko wchodzi do głowy i już tam zostaje.
Ciąg dalszy nastąpi...
sir Klepa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz