wtorek, 28 lutego 2012

Podsumowanie cz.3. Freshmen.


ASAP Rocky – LiveLoveA$AP

Droga którą obrał Rocky to modelowy przykład poczynań na nowej, opanowanej przez wylansowanych(SWAG!) młokosów, hiphopowej scenie; jaką mamy niewątpliwie przyjemność obserwować, a raczej słuchać. Bo podobnie jak w przypadku Stalley`a czy wcześniej Big K.R.I.T.`a, wypuszczenie mixtape`u okazało się idealną formą szerszego dotarcia do świadomego słuchacza, otwierając przy tym bramy większych wytwórni. I tak już jest od dobrych 2 lat gdy po kilkuletniej stagnacji spod znaku wtórnych, słabych produkcji, otrzymujemy „wysyp” stroniących od utartych schematów freshmenów (Currensy, Tyler The Creator, Kendrick Lamar itd.).

Prosto z Harlemu do złożenia podpisu na wielomilionowym kontrakcie majorsa, Sony, dzięki LiveLoveA$AP. Biorąc pod uwagę warstwę liryczną mikstejpu, sukces jest zastanawiający. Mówiąc prościej, nie ma tu linijek, które cytowałbyś znajomemu z wypiekami , a same piosenki są o wszystkim i o niczym. Mimo braku tekstowego Mount Everest, ba!, braku tekstowych Rys, gospodarz wychodzi z opresji leniwym flow. Płynie spokojnie po przestrzeniach, z których na największą uwagę zasługują te od Clams Casino (polecam kapitalny, darmowy album „Instrumentals” na którym usłyszymy też produkcje z LiveLoveA$AP, bez wokali) i to właśnie między tą dwójką (CC-ASAP Rocky) wydaje się być największa magia na linii mc-producent. Samo rozpoczęcie albumu numerem „Palace” śmiało możemy określić mianem PIERDOLNIĘCIA. Tak, rzeczywiście utwór z niezwykłym rozmachem, pałacowo!

Błędem byłoby pomijanie innych, równie ważnych twórców mixtape`u jak ASAP Ty Beats. Jego „Peso” czy „Purple Swag” definiują stylówkę Rakima Mayers`a (prawdziwe imię i nazwisko) i okazały się celnym strzałem przy wyborze kawałków do zobrazowania. Rocky w powyższych skrzętnie wykorzystuje hajp na swag, nadając całej zajawce i przewijającym się kolegom z ruchu A$AP Mob sens. Chociaż i tak szef jest jeden.

Oby tylko „LLASAP” nie okazało się opus magnum dopiero co startującego mc z Nowego Jorku. Pozostawienie wolnej ręki przy doborze materiału byłoby najrozsądniejszym rozwiązaniem gdyż największa siła ASAP`a tkwi w jego wyczuciu, jakkolwiek by to głupio nie brzmiało, zdecydowanie ma „ucho do bitów”.



StalleyLincoln Way Nights 

Wnioskując po wywiadach etc., nie da się nie lubić brodacza z Ohio, no chyba, że ktoś ma awersję do bród (wtf?!). Przyznam, ten przesymatyczny MC, nie miał łatwej drogi do moich głośników. Kojarzenie Stalleya z fortecą Rick Rossa (ostatnio Oficer zyskuje coraz wyższe noty) wpływało niekorzystnie na decyzję o sprawdzeniu Lincoln Way Nights. Coś tam kręciłem nosem, panczowałem, co było dośc głupie zważywszy na jakość mikstejpu. Okazało się,że LWN (Intelligent Trunk Music) to najbliższy ideałowi zestaw 16 kawałków w tym roku. Idąc za nazwą, rzeczywiście inteligenta muzyka gdzie ważną rolę odgrywa tłusty, gruby bas, bas tłusty i gruby. Słychać,że Kyle Myricks to bystry chłopak, świadomy swojego pochodzenia (Massillon, Ohio), o czym daje wyraz na przestrzeni całego materiału nawiązując do podwórek Ohio, "Ohio. Massillon is a town known for its blue collar work ethic,steel factories, American muscle cars and a love for hard 808 kicks" - cytując nowojorską Mishke. Daleko tu od Swagu, zważywszy na standardy debiutujących świeżaków na Lincoln Way Nights nie dostąpimy ani razu "Swag", bodajże; Stalley nie wpada w pułapkę hustle-mutherfucker-buzz-bitch-patron-purple-weed, w której lubuje się ASAP. 


Lwią część zadania wykonał odpowiedzialny za produkcję Rashad, chociaż piąteczka należy się także za "wyśpiewanie" refrenu w Slapp. Bity charakteryzuje wolne, spokojne tempo, co jakiś czas podsycane mocniejszym uderzeniem i sowitym clapem. Jednak nie ma tu mowy o nudzie, "Pound" czy "Hercules" to epicentra trzęsień ziemi, w międzyczasie skutecznie przerwane nastrojowym "The Night". A gdzie czas i miejsce by wspomnieć o "Chimes of freedumb"?! "The Sound Of Silence"?! "She Hate That Bass"?! 

Duet Stalley-Rashad upiekł najbardziej spójną i najmniej "kombinowaną" płytę z ubiegłorocznych debiutów. Lincoln Way Nights okazuje się być ciosem dla tych malkontentów, którzy myślą, że sukces może przyjść tylko z odpowiednio wielkimi "plecami" i solidnym zapleczem finansowym. Błąd.Talent w parze z ciężką pracą i sercem włożonym w zajawkę to niezmiennie od lat przepis na zwycięstwo. A Lincoln Way Nights stoi za tym murem.


ps. należą się pokłony organizatorom koncertu Stalleya w Cafe Kulturalna. Wydarzenie zapewne można zaliczyć do dużych plusów minionych 365 dni. Oby więcej takich!.


ciąg dalszy nastąpi


                    .sir Klepa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz