Przenieśliśmy nasze talenty na inna stronę.
Czytaj ZeroSiedem tutaj http://zerosiedem.wordpress.com/
czwartek, 18 października 2012
poniedziałek, 17 września 2012
HHK 2013 - część 1.
Rozpoczynanie banałem: „żadne słowa nie są w stanie oddać magii
kempa”, mija się z celem jeżeli partycypowałeś w festiwalu z prawdziwego
zdarzenia bo świetnie wiesz z czym je się bułkę. Natomiast jeśli nigdy nie było
Ci dane zmelanżować się z setkami, to oprócz tego, że Twoje życie musi być
niesamowicie nudne, to przede wszystkim będzie dla Ciebie tylko pusty slogan. I
nie mam na myśli tu festynu dwie wioski obok Twojej wioski z głównym headlinerem
Małpą pomiędzy kiełbasą a watą cukrową. Zatrzymując się przy jedzeniu, kemp nie
jest po to żeby wpierdalać. I pomimo, że na event nie pojechali moi najwięksi
kompani (bob, dan) w opróżnianiu hruszek oraz czterdziestekdwójek, to swoje
tradycyjnie zrobiłem. I z tego względu ciężko pisać jakiekolwiek relacje
podczas gdy 5 dni zlewa się w jeden. Mimo wszystko postaram się zrobić to w
starym, dobrym, zerosiódemkowym stylu.
Środa
Tradycyjnie wyruszyliśmy w dzień warm-up`u i nie tradycyjnie
byłem kierowcą co tylko (na szczęście) o kilka godzin opóźniło wkroczenie na
wyżyny bani. Właściwie środa i sobota to dni z których jestem w stanie
wyciągnąć najwięcej szczegółów, a nie tylko niewyraźne klisze. Przyjazd do
hradec rozpoczęliśmy od obowiązkowej wizyty w kauflandzie gdzie już ok. godz.
12 można było spotkać grupki pierwszych kempowiczów. Wzajemne pozdrowienia,
pierwsze zbijanie piony i wszechobecne podniecenie przed sprawami wielkiej wagi
pchnęły nas do obfitego wypełniana wózków. Oczywiście, według zasady „na kempie
się nie je”, 80%, no 85% budżetu na wszystko co można w siebie wlać ze skutkiem
wiadomym, pozostała część na błahostki typu chleb or łotewa. Dalej już
pozostało nam ustawić się w sznurku aut w drodze bezpośrednio na teren
festiwalu. Korki przed samym wjazdem nie zapowiadały niczego dobrego, ale
okazało się, że to dobrego złe początki. Organizatorzy zdecydowanie wyszli
obronną ręką jeżeli chodzi o kwestie związane z wejściem na sam festivalpark, a
może po prostu na 11stą edycję wbiło mniej rapgłów niż na ostatnią,
jubileuszową czy 2 lata wstecz. Po zacumowaniu na parkingu, odpaliłem pierwsze
browarki żegnając się ochoczo z możliwością siadania za kierownicę, w to mi
graj!. Następne dni miały przynieść jak bez trudu przewidziałem solidne,
kempowe grzanie, po które wielu doświadczonych graczy na rynku przemierza setki
kilometrów z najróżniejszych zakamarków Europy. Zanim jeszcze popłynąłem jak
wenecka gondola wraz z największym bboyem ZŁ – Pietią, odebraliśmy akredytację
(tu się należy nieskończony props dla Kapitana, bez którego 0.7 przepadłoby w
tym roku gdzieś w czeluściach internetu). Potem już tylko udawałem, że zależy
mi na rozbiciu namiotu (przepraszam).....
/sirKlepz/
wtorek, 4 września 2012
Prosto z Polaroida: Mike Schreiber
Chyba każdy zna dobrze te zdjęcia, ale już odpowiedź na pytanie skąd się wzięły, nie jest taka prosta.
Mike Schreiber- Nie ma drugiej takiej osoby, która robiła jednocześnie zdjęcia matce Biggiego, Robert Glasper Expeiment i A$AP Rocky.
Właściwie sportretował większość znaczących nazwisk sceny HH głównie na zlecenie magazynów Vibe i Source.
Można długo wymieniać: NAS, Bobby Digital, John Legend, Method Man, Erykah Badu, Slick Rick, Common, DMX, etc., etc… To do niego należy tak charakterystyczne zdjęcie z początków działalności kolaboracji Black Star.
Ostatnio pojawia się od niego coraz więcej czarno-białych ujęć z polaroida (Yasiin Bey, mój faworyt).
Jego działalność nie kończy się na portretach muzyków (album "TRUE HIP HOP" sprzed dwóch lat jako podsumowanie tego tematu). Na marginesie jego sesje z Kingston czy Kuby to już totalna miazga.
Więcej na oficjalnej stronie Schreibera
http://www.mikeschreiber.com/#s=0&mi=1&pt=0&pi=1&p=-1&a=0&at=0
sprawdźcie także http://mikeschreiber.tumblr.com/
BRKWSK
niedziela, 19 sierpnia 2012
Muzyka jako środek transportu - Sun Ra
Połączyć „Faraona” i „Pana Kleksa w kosmosie” w stylu czarnego Salvadora Dali? Niemożliwe? A jednak.
Sun Ra. Człowiek pochodzący z Saturna, którego wieku do końca nie dało się odgadnąć, sam twierdził, że urodził się na przestrzeni 1910-1920 r., podobno spokrewniony z Elijah Poolem z Nation of Islam. Jak było naprawdę? Dorastając w Birmingham Herman Poole Blount, wcześnie zaczął zajmować się muzyką. Jego losy przypieczętowała wizja porwania na Saturn w latach 30.
"Moje ciało zmieniło się w coś innego. Mogłem widzieć przez nie na wylot. Wzniosłem się...nie byłem już w ludzkiej skórze...wylądowałem na planecie, którą zidentyfikowałem jako Saturn. Teleportowali mnie na scenę, do siebie. Chcieli ze mną rozmawiać. Każdy z nich miał malutką antenę w oku. Mówili do mnie. Powiedzieli mi, żebym rzucił szkołę, bo będą z nią wielkie problemy...świat pogrążał się w coraz większym chaosie...Miałem przemawiać muzyką a świat miał słuchać. Tak mi powiedzieli".
Faktycznie, pod wpływem wizji, rzucił college. W latach 40, w imię swojego pacyfizmu i walki z ‘hitlerowcami’ aka komisją poborową, ucieka do Alabamy przed wcieleniem do wojska. Sąd skazuje go na więzienie, jednak długo tam nie zostaje. Zwolniony, przenosi się do Chicago, gdzie gra w klubie ze striptizem. Zresztą to takiego Sun Ra poznajemy w „Space is the place” – pianistę w wersji hard.
W latach 50 zirytowany swoim nazwiskiem, kojarzącym się mu z niewolnictwem, idąc śladami Malcolma X, ewoluuje w Le Sony’r Ra. Rozpoczyna działanie w kolektywie The Arkestra, gdzie w pełni rozwinęła się stylistyka Egiptu (zawsze twierdził, że nie ma tam miejsca na dragi (sic!). Filozofią było podkreślanie afrykańskich korzeni jazzu i historii czarnych, która była dla niego powodem do dumy. Działał z założenia dla idei i był świadomy, że muzyka nigdy nie przyniesie mu zysku.
Grając z The Arkestra już w Nowym Jorku mieli na koncie potężną dyskografię. Ciężko zakwalifikować gatunkowo ich dorobek, zmieniając środowisko, zmieniali też styl - od ragtime'u i swingu do bebopu i free jazzu. Jego muzyka, oszczędna w teksty, przypomina misterium. Atlantis, Lanquidity, Space is the place to chyba najbardziej charakterystyczne jego krążki. Eksperyment został skoncentrowany w autorskim filmie Sun Ra „Space is the place” z 1972r., gdzie Sonny próbuje osiedlić Afroamerykanów na nowej planecie, używając właściwego środka transportu tj. muzyki.
Z taką stylówą, oczywiste było, że nie mógł się obejść bez koncertu pod piramidami w Egipcie. Pod koniec życia otwierał nawet koncerty Sonic Youth. W 1987 Sun Ra & The Arkestra grała też w Warszawie. Sun Ra kontynuował swoją politykę kosmosu do swojej śmierci w 1993r.
Gdyby powtórzyć mu wtedy słowa sądu z lat 40 – „Nie widziałem nigdy czarnucha, jak ty”, na pewno odpowiedziałby „Nie. I nigdy nie zobaczysz”. Po dwudziestu latach od jego śmierci mogę powiedzieć, że nie był jedynie eksperymentem, ale masterem w dopracowaniu swojego wizerunku .
Swaggerzy obklejeni commes des fuckdown mogą się schować przy multiinstrumentaliście, który twierdził, że pochodzi z Saturna.
brkwsk
piątek, 10 sierpnia 2012
Płyta Tygodnia: Charles Bradley
Album brzmi jakby został nagrany w latach 60-tych, a tu niespodzianka: 2011! Zdecydowanie na plus. Charles Bradley brzmi prawie jak James Brown, i tutaj niestety na minus, nie dlatego że 'prawie', bo JB był tylko jeden, ale ponieważ zaszło to daleko za inspiracje, i jest naśladownictwem. Mowa tu o naśladownictwie kunsztownym jak Australian Pink Floyd Show, tyle że Bradley nie robi coverów.
Jeśli nie jesteś osłuchany(na) w soulu, ten album będzie dla Ciebie nie lada odkryciem, dla mnie jest solidnym rzemiosłem. Ja nie mam nic przeciwko inspiracji czasami które już dawno minęły, ale oczekuje trochę więcej w tym własnego stylu.
Tak czy siak wydawnictwo bez słabych momentów, słucha się tego z nieukrywaną przyjemnością, zagrane i zaśpiewane na bardzo wysokim poziomie, wszystko jest na swoim miejscu. Polecam gorąco!
4/5
(B-Jot)
sobota, 4 sierpnia 2012
Mroczny Rycerz Powstał !
Kryzys. Określenie to znamy doskonale, lepiej lub gorzej,
powoli zaczynamy odmieniać je przez przypadki. Kryzys nie tylko natury
ekonomicznej, ale także mentalnej i światopoglądowej to znak naszych czasów.
Świat pozbawiony stopniowo podstawowych wartości, autorytetów, sprawiedliwości
i szacunku do drugiej osoby, a wszystko okraszone finansową zapaścią krajów, a
przede wszystkim ich obywateli. Powoduje to, w ogromnej mierze, postępującą
frustrację, obawę przed jutrem, aż wreszcie utratę nadziei.
Dlaczego
taki wstęp? Z prostego powodu. Christopher Nolan w najnowszej części o
Człowieku-Nietoperzu, ukazał, w hiperbolicznej postaci, obraz obecnych czasów. Czasów,
gdzie elita finansowa, poprzez regularny wyzysk większości z nas, prowadzi do
zubożenia społeczeństw- sama się horrendalnie bogacąc. Nolan sprawnie nawiązał
do ubiegłorocznych demonstracji ruchu Occupy Wall Street, gdzie protestują głównie przeciwko nierównościom
społecznym, chciwości korporacji, banków oraz przeciwko nadmiernemu wpływowi
bankierów, menedżerów wielkich korporacji i lobbystów na rząd ( The
Guardian). Ruch okupował, Nolan postanowił pójść krok dalej. Przy pomocy
swojego bohatera- Bane’a - zniszczył nowojorską giełdę.
Bane chce
oddać władzę w ręce ludu, aby wzięli sprawy w swoje ręce. Rewolucja dokonana
przez Bane’a przywołuje tylko jedno skojarzenie- totalitaryzm. Krwawy zamach
stanu jeszcze nigdy nie przyniósł pozytywnych rezultatów, a zazwyczaj prowadzi
do demoralizacji i upadku człowieka.
Przerażające
wizje przyszłości serwowane przez Nolana to fikcja? Moim zdaniem są bardzo
realne, a wręcz jest o krok od nich.
Cały świat dyskutuje czy Nolan to
artysta, czy tylko reżyser, który „wypycha” konta producentów z Hollywood do
granic możliwości, twórca „popcornu dla elit”. Niewątpliwie łączy on cechy
prawdziwego rzemieślnika z iluzjonistą, który oczarowuje widza każdym
nakręconym kadrem. W czasach najnowszych technologii, 3D czy IMAX’ów, Nolan
pozostaje reżyserskim konserwatystą. Jest wiernym orędownikiem celuloidowej
35mm taśmy, a o technologii 3D nawet nie chce słyszeć. Nie przesadza też z
efektami specjalnymi, które stanowią konieczne uzupełnienie, a nie główne
narzędzie. Wyszukane, wysmakowane, nie drażniące widza swoją ordynarnością.
Nolan nie daje widzowi gotowych
rozwiązań. Pozostawia go w roli obserwatora. Nie prowadzi widza za rękę, nie
jest sprzymierzeńcem publiczności. Uważa, że oswojeni obserwatorzy czują się
zbyt komfortowo na widowni, a on lubi zamieszać im w głowach . Publiczność sama
musi się uporać z burzą myśli po obejrzeniu filmu.
Nolana zawsze interesowała
eksploracja ludzkiego umysłu, źródło szaleństwa i normalności, pogranicze
między snem a jawą. Zakamarki ludzkiego umysłu, które Nolan stara się oświetlić
i zbadać, zupełnie jak podczas psychoterapii. Leonard z „Memento”, Cobb z „Incepcji”
czy Joker z „Mrocznego Rycerza”, to jego główni pacjenci.
Dlaczego Batman jest bardziej
cenioną postacią od Supermana czy Spidermana? Bruce Wayne aka Batman to postać
mroczna, tajemnicza, wielowymiarowa. Nie jest tak krystaliczny jak inni
superbohaterowie, przez co jest „bliżej ludzi”. Targają nim wątpliwości. Nie
jest to bezmyślny mściciel, lecz osoba z krwi i kości. Osoba, która dochodzi na
granice rozpaczy, zaczyna łamać swoje zasady. Zaczyna postępować tak, jak ci, z
którymi walczy. To już nie jest krystalicznie czysty rycerz.
Ukazuje to również fakt, że
bardzo często granica między dobrem a złem, bohaterem a czarnym charakterem, bywa
bardzo cienka. W „Mrocznym Rycerzu” mieliśmy do czynienia z alter ego Batmana,
jego cieniem- Jokerem. Joker nie był
owładnięty rządzą pieniędzy czy władzy… To, co go interesuje to czysty
nihilizm, zniszczenie. Jest niczym czyste id – podąża za własnymi żądzami, chce
tylko i wyłącznie je spełnić. Joker jest niczym alter ego Batmana. Istnieję, bo
ty istniejesz, brzmiały jego słowa skierowane do człowieka nietoperza(www.tawerna.rpg.pl).
W najnowszej odsłonie Batmana
mamy do czynienia z postacią Bane’a- nie do zatrzymania kolosa, wyróżniającego
się spośród innych wrogów Batmana nie tylko ogromną tężyzną fizyczną, lecz i
dużą inteligencją. To także postać niejednoznaczna, trudna do oceny, tragiczna. Nie jest owładnięty
materialnymi korzyściami. Nie godzi się na obecny porządek oraz panującą
sytuację. Tom Hardy opisał graną przez siebie postać: "Jest brutalny.
(...) Jest terrorystą zarówno mentalnie, jak też w działaniu". Dla Bane’a
Batman(Wayne), to główne ucieleśnienie zła, zgorszenia i wyzysku. Chce,
stosując przemoc, oddać władzę w ręce ludzi. Zależy mu na „obudzeniu z obecnego
letargu” społeczeństwa. Jednak ludzie,
po uzyskaniu władzy, niczym się nie różnią od swoich byłych oprawców( zwróćcie
uwagę na sceny „rozpraw sądowych” oraz wyroków).
Dla fanów komiksowej sagi o
Batmanie jest to pozycja obowiązkowa. Scenariusz filmu momentami wiernie podąża
za komiksem, choć w wielu miejscach Nolan postanowił pozostawić sobie furtkę-
dla swojej improwizacji.
Choć bliżej mi do stylistyki „Memento”,
to doceniam te ambitne, hollywoodzkie blockbustery- jakimi są np. filmy o Batmanie.
Nie są to sztampowe produkcje z Fabryki Snów, które doskonale znamy. Świetnie zrealizowane
technicznie, z bardzo dobrą grą aktorską( Bale, Hathaway, Hardy). Nawet
niektóre dialogi czy sceny, przesiąknięte patosem do granic możliwości, nie
irytują aż tak bardzo. Jest to wpisane w DNA Amerykanów. Oczywiście „świat zewnętrzny”
również wpływa na postrzeganie filmu przez widzów, jak choćby śmierć Heatha
Ledgera, czy niedawna masakra w Denver. Wszystkie czynniki sprawiają, że
trylogia o Batmanie nie będzie szybko zapomniana…
cpt
sobota, 14 lipca 2012
Dawnych wspomnień czar - Tha Dogg Pound
Nareszcie. Ciepłe miesiące jak zawsze wprawiają nas w dobry
nastrój, co jest oczywiście sprawą zrozumiałą. Jest pewien album, który katuję w każde lato, od wielu lat.
The Dogg Pound – Dogg Food (1995)
Okazuje się, że bardzo rzadko
(wręcz w ogóle) piszę o dokonaniach legendarnej wytwórni Death Row Records. Oczywiście jest to absolutnym grzechem zaniechania, bo wobec spuścizny tego labelu
nie można przejść obok. Co by nie mówić, to do połowy lat 90-tych rządziła bez
dwóch zdań. Oczywiście znana jest najbardziej z „The Chronic” Dre’a czy albumów
Pac’a, ale jest jeszcze jeden materiał, który rozsławił kalifornijską
wytwórnię.
Perełka Zachodniego Wybrzeża,
która wzniosła g-funk na znacznie wyższy poziom, a Daza wrzuciła na producencki
piedestał lat 90-tych. Producentem wykonawczym był Dr.Dre, dwa tracki wyprodukował
Dj Pooh ( „New York, New York” oraz “Smooth” ). Resztą zajął się Dat Nigga Daz.
Co łączy go ze Scottem Storchem? Obaj przyczynili się do sukcesów Dre’a. Mówi
się, że to właśnie oni odpowiedzialni są za najważniejsze nagrania Doktorka. Klawiszami na "Dogg Food"
zajął się Soopafly.
„Dogg Food” to esencja g-funku. Utożsamia wszystkie cechy
tego gatunku: ciepłe, słoneczne, laidbackowe podkłady wymieszane z cięższym, hardcorowym
brzmieniem. Oczywiście nie można zapomnieć o Absolutnym Królu Refrenów-Nate
Doggu, który swoim niesamowitym, gospelowym i zawadiackim śpiewem, nadawał
smaczku i kolorytu każdej piosence. Na „Dogg Food” jego udział również jest
nieoceniony, podobnie jak Snoopa oraz Michel'le.
Za sprawą bardzo kontrowersyjnych
tekstów sprzedaż albumu zawieszono na 3 miesiące. Nie przeszkodziło to jednak w
uzyskaniu podwójnej platyny ( 2 miliony sprzedanych egzemplarzy! ). Zawadiacki,
kalifornijski sznyt Kurupta i Daza to ich charakterystyczna cecha, która
ujawniła się później na świetnych solówkach ( „Retaliation, Revenge & Get
Back” Daza oraz „Tha Streetz Iz a Mutha” Kurupta)
Na single wybrano: „New York, New
York” oraz „Let’s Play House”, choć większość kawałków z tego albumu spełnia rolę ‘singlowego’.
„New York, New York” to też diss na część
raperów z East Coast. W teledysku do kawałka, gigantyczni Snoop, Daz i
Kurupt demolują wieżowce Nowego Jorku!
Nie jest to tak „lekki’ album jak
„Doggystyle” Snoopa czy „The Chronic” Doktora. Trzeba zapoznać się z nim
kilkakrotnie, ale zdecydowanie warto to uczynić. Doskonały na każdą porę dnia i
nocy.
I'ma Dogg Pound Gangsta, DPG!
cpt
sobota, 30 czerwca 2012
Luv NY
Różnie bywa z tymi supergrupami. Artyści łączą się, żeby dokonać czegoś wspólnie, ale często tak bywa, że nie wszystkie ogniwa trzymają ten sam poziom. Zdarzają się wyjątki jak np. Random Axe. Jednak nie o tym chciałem.
Kilka dni temu, świat obiegła wiadomość, która zniszczyła całą moją konstrukcję, a oczekiwania sięgają zenitu. Mianowicie powstaje kolejna.... supergrupa. Wszyscy członkowie z Nowego Jorku.
Jaki ma być jej skład ?
Roc Marciano- całkiem przyzwoity MC, producent
Bamboo Bros- Kurious & Dave Dar
O.C & A.G z D.I.T.C !!!!!!!
oraz uwaga, uwaga....... Kool Keith !!!!!
Grupa ma nosić nazwę Luv NY. Nie nagrali jeszcze nic razem, ale widzę w tym projekcie potencjał niesamowity. Nie na miarę D.I.T.C, co jest oczywiste, ale grupa może nieźle namieszać słuchaczom w głowach. Wypada tylko czekać.
Do obejrzenia 1st teaser
el Capitano
niedziela, 24 czerwca 2012
Tommy, get me that fuckin’ Polish fiddler!
Z cyklu "Zapomniani a szkoda": Michał Urbaniak
Kochacie Jazz? Utożsamiacie go pewnie z Nowym Jorkiem czy
Nowym Orleanem? Ok. Jednak również nasz kraj może poszczycić się wkładem w ten
wspaniały gatunek muzyki. W Łodzi przyszedł na świat jeden z najwybitniejszych
polskich i światowych muzyków, Manhattan Man- Michał Urbaniak.
Urbaniak to gwiazda światowego formatu. Saksofonista i
skrzypek, współtwórca tzw. polskiej szkoły jazzu. Do swojej muzyki- zwłaszcza w
późniejszych latach- często „przemycał” elementy hip-hopu, r’n’b i folku.
Grywał z najwybitniejszymi muzykami jazzowymi świata: Milesem Davisem,
Krzysztofem Komedą, Herbie’em Hancockiem, Chickiem Coreą, Quincym Jonesem,
Marcusem Millerem, Ronem Carterem i wieloma innymi… Inspiracja dla wielu
współczesnych muzyków.
Kiedyś o płycie "Doo Bop" Davisa napisałem tak:
Davis- nigdy nie bał się
eksperymentów, zawsze dążył do różnorodności. Jak naukowiec w laboratorium
stale poszukiwał formuły na nowe brzmienie, które zaskoczy wszystkich. Do
współpracy zaprosił uznanego wówczas producenta i rapera Easy Mo Bee. Doo Bop
to album, który znajduje się na pograniczu obu gatunków. Nie jest łatwa w odbiorze,
stąd zarówno jazzowi puryści, jak i twardzi fani muzyki rap mogą mieć pewne
obiekcje przed pierwszym odsłuchem. Sytuacja zmienia się diametralnie po
zapoznaniu się z materiałem.
Davis zmienił oblicze
amerykańskiego jazzu kilkukrotnie. Był symbolem potencjału komercyjnego muzyki
jazz. Stał na czele niemal każdego istotnego etapu rozwoju jazzu od czasów II
wojny światowej po lata 90. Nie straszny był mu bebop, jazz rock, cool jazz,
jazz fusion, funk czy właśnie rap. Doo Bop to zwrot Davisa w nową dekadę.
Dekadę wielkich przemian w wielu aspektach życia. To również ukłon w stronę
młodych twórców. Podczas produkcji- Easy Mo Bee oprócz kompozycji genialnego
trębacza, wykorzystał znaną w kręgach muzyki rap technikę samplingu.
Dlaczego o tym wspomniałem?
Ponieważ Urbaniak też taki był( jest!). Nie bał się eksperymentów, ciągłych
poszukiwań i dążeń do odnalezienia upragnionego dźwięku. Jak wytworny archeolog
ciągle poszukiwał, bez wytchnienia i z niegasnącym uporem. Nie istniały dla niego
jakiekolwiek muzyczne granice, których obawiałby się przekroczyć.
Manhattan Man to postać
nietuzinkowa, bardzo szanowana, która swoimi dokonaniami bardziej
spopularyzowała Polskę niż większość akcji reklamowych. Promocję
Nadwiślańskiego Kraju skutecznie kontynuują muzycy z wrocławskiego
duetu-Skalpel. Myślicie, że czyje nagrania "tną" na drobne? No właśnie.
Wywodził się z relatywnie
zamożnej rodziny, a od najmłodszych lat, matka dbała o prawidłową edukację
muzyczną syna. Miał zostać wielkim, światowym skrzypkiem, ale od zawsze
fascynował go jazz i saksofon.
„A potem, kiedy ściskałem już saksofon w ręce, wsiedliśmy do pociągu, i
tak się kochanej mamie odwdzięczyłem, że jej uciekłem. Przesiadłem się do
innego wagonu, znalazłem pusty przedział i ćwiczyłem całą drogę(…)
Kiedy wreszcie usadowiłem się obok matki w jakiejś rozklekotanej
łódzkiej gablocie, powiedziała do mnie ze łzami w oczach:
- Wiem, że w momencie
kiedy kupiłam ci ten saksofon, straciłam syna.”
Jego biologiczny ojciec- Edmund Michałowski
całe życie marzył, aby zobaczyć Nowy Jork. Po wojnie nie było to możliwe, a
ojciec zapowiedział, że to, co nie udało się jemu, uda się jego synowi. To Michał miał w przyszłości podziwiać
płonące dachy Manhattanu. Nikt jednak nie przypuszczał, że na zwykłym
podziwianiu się nie skończy. Został ich najlepszych ambasadorem, nadano mu
nawet przydomek Manhattan Man.
Spotkałem się z taką opinią, że
prawdziwy artysta musi wywodzić się z biedy, zaznać w życiu upadku i
skrajności, żeby skutecznie odzwierciedlić daną mu wrażliwość w swojej
twórczości. Dzieciak z bogatego domu rzekomo tego nie jest w stanie uczynić.
Najlepiej gdyby artysta umarł młodo, tak w wieku 27 lat. Oczywiście rozwarstwiony
pomiędzy genialnym życiem artystycznym, a problemami osobistymi, które wreszcie
biorą górę.
Jak dla mnie, teorie typu "Live
fast, die young" czy "Club
27" to po prostu idiotyczny mit, który bardzo chętnie został przyswojony
przez współczesny showbiz, a skutecznie wpisuje się w obecny styl życia, który
kreowany jest w mediach- beztroski, hedonistyczny, niezależny od wszelakich
skutków. Tak naprawdę to są tylko
kwestie poboczne. Na końcu, w wyniku talentu, ciężkiej pracy i sprzyjających
okoliczności, liczy się tylko artystyczne dokonanie. Nieważne czy ktoś jest bogaty, biedny, czarny
czy biały. Miano ARTYSTY nie zna podziałów. Liczy się efekt, czyli dzieło.
Jeśli coś jest wartościowe i godne polecenia, to nie jest ważne gdzie zostało
stworzone, i czy twórcą był biedak, czy arystokratyczny dzieciak.
Jak wspominał sam Urbaniak w swojej autobiografii:
Kto umiera młodo, staje się nieśmiertelny, choćby nawet niczego
wielkiego nie dokonał. Po prostu ludzie
zaczynają przypominać sobie jego najlepsze strony i spekulować, co mógłby
jeszcze zrobić, gdyby żył.
Martwy artysta przestaje być dla kogokolwiek konkurentem. Umrzyj, a
nawet wrogowie będą wynosić Cię pod niebiosa.
Choć Urbaniak także miewał
upadki. Upadki związane z nadużywaniem alkoholu, które o mały włos nie
zakończyły jego żywota, to za każdym razem podnosił się mocniejszy, bo kochał
jazz i chciał udowodnić coś wszystkim niedowiarkom i krytykom.
Jazz jest dla niego wszystkim.
Czymś co wypełnia każdy zakamarek jego duszy.
- O czym myślisz Michał?
- O płonących dachach Manhattanu.
- Przecież tu, w Warszawie, też
można żyć szczęśliwie.
Zacząłem jej tłumaczyć, że nie
chodzi mi wcale o szczęście, lecz o jazz.
Można pisać i pisać, ale najlepiej jest zapoznać się z jego twórczością. Niech przemówi muzyka.Nawet najtrafniejsze słowa nie są w stanie jej opisać.
dedicated to all jazz fans
CPT
źródła: "Ja, urbanator" oraz magazyn Ślizg (luty 2002)
piątek, 22 czerwca 2012
Podsumowanie , grupa B
Książę z niewyobrażalną gracją i
elegancją zajadał kolejne kęsy swojego risotto rakowego z grzybami. Danie było
wyborne, spełniające kryteria haute cuisine, a mimika twarzy pozwalała
przypuszczać, że jego wyszukane podniebienie zaakceptowało serwowaną potrawę. Wykwintne
danie, przygotowane z należytym staraniem i estymą, tak bardzo zaabsorbowało
umysł księcia, że nie zwracał on uwagi na wszelakie bodźce docierające ze
świata. Problemy jego poddanych nie były godne skupienia, którego wymagało
spożywanie rozkosznego posiłku. To nie było zwykłe sycenie głodu. Wymiar
zachowania księcia przewyższał tą płytką czynność. Księcia, w zupełności
zresztą, pochłonęła przepyszna eksploracja zakamarków potrawy i naczynia. Spokój
wykonywanych ruchów, ich szyk, wyjątkowość i skuteczność zdawały się być
wzorcowe. Godne opisania przez wielkiego poetę lub kronikarza. Obowiązkowa lektura
dla przyszłych pokoleń oraz dla wszystkich poddanych, zważywszy na to, że
przykład zawsze idzie z góry. Istny wzór książęcej kindersztuby.
Poboczny obserwator, na widok
księcia pogrążonego w konsumpcji, mógł tylko wpaść w zachwyt. To było
spełnienie młodzieńczych fantazji, całkowite dopełnienie człowieczego życia.
Jeśli można mówić o marzeniach, które naprawdę warto spełniać i do nich dążyć,
to powielenie ruchów księcia było jednym z nich.
Książę Joachim Loew dłubiący w
nosie. Mecz Niemcy-Portugalia. Gluten tag! Gluten appetit.
CPT
Subskrybuj:
Posty (Atom)